Cześć!
Wiem, dawno nie dawałam oznak życia i mam przykrą wiadomość - nie wracam w celu dokończenia fanfiction.
Piszę do was z informacją dotyczącą mojej nowej działalności - bloga. I to dość przyziemnego bloga.
Zapraszam was wszystkich! Jeżeli ktokolwiek jeszcze tutaj zagląda
MÓJ NOWY BLOG! PRZYZIEMNY
Jeżeli posiadacie konta na tumblrze - z chęcią was zaobserwuje i usłyszę co uważacie na temat moich wpisów!
Przepraszam was, ale także dziękuje za wszystkie wyświetlenia i komentarze tutaj.
Być może kiedyś przyjdzie czas na skończenie historii Amy.
Buziaki
AS LONG AS YOU LOVE ME.
AS LONG AS YOU LOVE ME
czwartek, 5 kwietnia 2018
niedziela, 11 czerwca 2017
BARDZO WAŻNE!
Witam wszystkich!
Bardzo długo nic nie pisałam, wiem.
Dzisiaj randomowo, pierwszy raz od paru miesięcy weszłam na bloga, aby zobaczyć co i jak. Ku mojemu zdziwieniu - woah. Nadal chcecie zakończenia tej opowieści / fanfiction.
Pierwsza sprawa - od 2014 roku bardzo zmienił mi się styl pisania - spokojnie na lepsze.
Druga sprawa - doszłam do wniosku, że dokończę tą historię w te wakacje, ale muszę widzieć WASZ odzew, czy kończenie tego tak naprawdę ma sens.
Trzecia sprawa - nie oddam nikomu bloga. Od początku ciągnę to sama i nikomu nie zamierzam tego powierzać.
Czwarta - przepraszam was wszystkich za zniknięcie, ale tak to czasem jest, że rodzą się nowe pomysły, a stara wena umiera.
Ale spokojnie! Zadecydowałam dokończyć to co zaczęłam.
Jeżeli chcesz końca - PROSZĘ ZOSTAW KOMENTARZ ALBO SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ PO PRZEZ WYSŁANIE MAILA - olunisia@gmail.com
Dziękuje! I być może do przeczytania?
A.
Bardzo długo nic nie pisałam, wiem.
Dzisiaj randomowo, pierwszy raz od paru miesięcy weszłam na bloga, aby zobaczyć co i jak. Ku mojemu zdziwieniu - woah. Nadal chcecie zakończenia tej opowieści / fanfiction.
Pierwsza sprawa - od 2014 roku bardzo zmienił mi się styl pisania - spokojnie na lepsze.
Druga sprawa - doszłam do wniosku, że dokończę tą historię w te wakacje, ale muszę widzieć WASZ odzew, czy kończenie tego tak naprawdę ma sens.
Trzecia sprawa - nie oddam nikomu bloga. Od początku ciągnę to sama i nikomu nie zamierzam tego powierzać.
Czwarta - przepraszam was wszystkich za zniknięcie, ale tak to czasem jest, że rodzą się nowe pomysły, a stara wena umiera.
Ale spokojnie! Zadecydowałam dokończyć to co zaczęłam.
Jeżeli chcesz końca - PROSZĘ ZOSTAW KOMENTARZ ALBO SKONTAKTUJ SIĘ ZE MNĄ PO PRZEZ WYSŁANIE MAILA - olunisia@gmail.com
Dziękuje! I być może do przeczytania?
A.
piątek, 24 stycznia 2014
CZĘŚĆ 24 (NOWA!)
OCZAMI JUSTINA
Obudziłem się rano. Po wczorajszym dniu mój organizm był wyczerpany. Nie miałem siły nawet wstać. Lecz jednak wstałem i od razu zszedłęm do Drake'a i Mery. Tak jak ich zastałem w nocy, wciąż leżeli razem. Cały dom był usyfiony. Wszędzie butelki po alkoholu, konfetti.
Zegar wiszący w kuchni wskazywał w pół do dziewiątej. Usiadłem na kanapie, patrząc jak razem leżą. Nie pomagało mi to. Jeszcze bardziej tęskniłem za Amy.
Otrzypałem poduszke i rzuciłem w Drake'a.
- Powaliło Cię?! - momentalnie się ocknął wraz z Mery. Popatrzyli na mnie jakbym kogoś zabił. Chociaż nie raz to już zrobiłem.
- Najwidoczniej tak.
- Frajer - Mery przetarła oczy i usiadła na kanapie. Drake, nie chętnie ale zrobił to samo.
- Czy Amy jest bezpieczna? - przygryzłem wargę. W tym momencie poczułem ból w sercu.
- Ta - odparła Mery - Nie ma jej tu, więc nic jej nie grozi. Osobiście zawiozłam ją na lotnisko i kupiłam bilet. - posłała mi wymuszony uśmiech.
- Wczoraj się dużo działo jak zasnąłeś - powiedział i pocałował Mer jak ja całowałem Amy - przegapiłeś dużo rzeczy.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- To chyba dobrze..- chrząknąłem - ale dobra koniec obijania. Od wczoraj należe do gangu Leona.
Momentalnie poczułem ich wzrok na sobie. Poczułem jak pot spływa mi po karku i jak tętno mi przyśpiesza.
- Czy ciebie totalnie już pogieło? - oboje powiedzieli w tym samym czasie.
- A co mam do stracenia?! Amy już nie ma tak! Mogę robić co chce! - wstałem i czułem swój szybki puls. Straciłęm wszystko co mogłem mieć. - Grupa Haker już można powiedzieć nie istnieje. Już niczego nie mam!
- Weź się ogarnij dobra. Co teraz będziesz chciał zabić Mery?! I może jeszcze mnie?! - krzyknął Drake.
- Zrobie to jeżeli będe musiał, a wiesz, że mnie na to stać! - chwyciłem szklankę - Pokazać Ci moje życie teraz wygląda?! - rozbiłem szkalnkę o drzwi. - Dokładnie tak. Nie ma już mnie!
Zapanowała martwa cisza.
- Wyjdź stąd Justin. Zaczynasz powoli wariować. - delikatnie powiedziała Mery.
- Nie ! - krzyknąłem - wy macie się stąd wynieść, bo to jest mój dom! Mój i Amy! Nie zapraszałem was tu ! - chwyciłem swoją kurtkę i za jedynm zamachem ubrałem na siebie - Kiedy wróce, ma być tu czysto i nie ma was tu być. To moje ostatnie słowa.
Wyszłem z domu i skierowałem się do auta. Kiedy tylko znalazłem się w środku, chwyciłem paczkę fajkę i jedną wsadziłem sobie do ust. Gdy wypuściłem dym z płuc poczułem uglę. Odpaliłem auto i pojechałem przed siebie. Jak najdalej od miejsca przypominającego Amy. Jedyną rzeczą, która może mnie z niej wyleczyć to... narkotyki.
OCZAMI AMY
Nie mogłam zasnąć. Przez całą noc miałam wrażenie, że popełniłam błąd. Zostawiłam miłość mojego życia, mojego mężą samego. Czy tak zrobiła by kochająca żona ? Nie wiem.
Melisa zasnęła dosłownie momentalnie.
Dochodziła siódma. Wygramoliłam się z jej uścisku, ubrałam bluze Jusa i zeszłam na dół z nadzieją, że mama będzie na mnie czekać. Nie myliłam się.
- Cześć skarbie - lekko pocałowała mnie w czoło - Słuchaj mam trochę czasu to może mi opowiesz jak to wszystko idzie co? Bo czuje się bardzo nie poinformowana.
- Pewnie mamo - i oto tak zaczęłam swoją opowieść.
~ ***~
- A więc Drake jest jakby bratem Justina, Mery jego dziewczyną. Myśleliście, że zaszłaś w ciąże, ale okazało się, że to rak. Leczyli cię i jest lepiej, ale w drogę wszedł wam jakiś Leo czy jak mu tam i wszystko się popsuło? A ty wciąż jesteś Panią Bieber?
Tak. Dokładnie tak było. W skrócie. Chciałam oszczędzić mamie wszystkich tych emocji.
- W skrócie mamo. Pogmatwane prawda? - wzięłam ryk herbaty.
- Wow. Chyba nie jestem dobrą mamą co? - roześmiała się.
- Jesteś.
- To super kochanie, ja się zbieram już do pracy i pozłatwiać Ci wszystkie niezbędne badania z tym rakiem. - wzięła klucze ze stołu, ucałowała mnie i wyszła.
Jak zawsze. Wyszła. Zostawiła mnie samą.
Odniosłam kubek do zlewu i zauważyłam coś błyszczącego na podłodze. Z trudem się zgięłam i podniosłam łańcuszek z nieśmiertelnikiem. Przeczytałam napis i dostałam drgawek. Zalała mnie fala wspomnień.
Justin. Motel. Ja.
OCZAMI JUSTINA
Skierowałem się na ulice Baker. Ulice gdzie przemytnicy nigdy nie śpią.
Zaparkowałem swoje auto i piechotą poszedłem do jednego ze sklepów spożywczych.
Gdy wszedłem do środka, dzwonek zadzwonił informując sprzedawce o moim przybyciu.
- W czym mogę pomóc? - zapytał się.
- Przyszedłem po adrenaline - Adrenaline ;oznacza extazy.
Sprzedawca popatrzył się na mnie i sięgnął po paczkę fajek.
- Ile płace? - chrząknąłem.
- Pan Leon zapłaci.
Przygryzłem wargę, chwyciłem paczkę i usunąłem się z tego miejsca.
Wsiadłem do auta i otworzyłem paczkę. Moim oczom ukazały się malutkie białe tabletki, które prosiły się o połknięcie. Extazy jest jak Leon. Albo mnie zabije, albo będzie mnie męczyć do końca mojego życia.
Bez zastanowienia połknąłem dwie naraz i pojechałem do Leona.
~***~
- Widzę, że nie żartowałeś dzwoniąc do mnie w nocy. - mówił Leon jednocześnie polerując swój pistolet.
- A co mam do stracenia? Odebrałeś mi wszystko. - nagle poczułem przypływ energii. Extazy zaczęło działać.
- Masz racje. Dlaczego mnie nie zabijesz?
- Hah. A opłacałoby mi się to? Nie sądze - usiadłem na fotelu - Amy już nie ma, zostawiła mnie. Nie mam już nikogo.
- Kiedy się nauczysz Justin, że w tej branży nie można mieć rodziny, znajomych, przyjaciół i tym bardziej żon. Widzisz, oni dla innych są jak trofea.
- Okej - powiedziałem - mówiłeś wczoraj, że masz dla mnie jedno zadanie i będe wolny od ciebie. Może nawiąż coś do tego.
Leon uśmiechnął się pod nosem i rzucił mi jakąś teczkę na stół - musisz coś dla mnie zrobić Bieber. Coś czego nie umiałby zrobić żaden gangster z Starford czy Kalifornii. Wszędzie jest o tobie głośno. Nie można o tobie zapomnieć.
Otworzyłem teczkę i zobaczyłem w niej zdjęcia ulicznych dilerów.
- I co niby mam z nimi zrobić? - przygryzłęm wargę.
- Zlikwidować.
- Nie zabijam już. Nie zrobie tego.
Zmierzył mnie wzrokiem. - To nie jest Justin, o którym kiedyś słyszałem.
- On już nie powróci. Zmieniłem się.
- Ciota.
Poczułam jak ciepło rozchodzi się po moim ciele. Nawet nie wiem kiedy chwyciłem broń i strzeliłem do niego. Chybiłem. Kilka centymetrów od jego głowy. Zamurowało go. - Pamiętaj Leon. Jestem Justin Bieber. I ja nie mam nerwów do taich ludzi jak ty.
OCZAMI AMY
Siedziałam na kanapie trzymając łańcuszek w swoich dłoniach. Tęskniłam za nim chociaż nawet nie minął ani jeden dzień od naszego rozstania.
- Amyyyyyy - usłyszałam z góry. Melissa wstała i zwlokła się do mnie. - Czemu ty nie śpisz no?
- Nie mogę, bo ..
- Tak wiem Justin blablabla dziecko sranie w banie.
Cała Melissa. Moja ukochana przyjaciółka.
Usiadła obok mnie i wtuliła się we mnie - To co robimy?
Sama nie wiedziałam. Moim planem było zapomnieć o Justinie. Chociaż doskonale wiem, że to nie możliwe. Jestem Pani Bieber. I zawsze nią będe.
___________________________________________________________
PRZECZYTAŁEŚ? KOMENTUJ!!!
Dobra wiem, że zajeło mi troche napisanie tej część (7 miesięcy) no, ale w końcu wszystko ogarnęłam. Postanowiłam, że będe pisać dalej. Przynajmniej do 50 części. :)
Na razie trzymajcie to co wam daje i wysyłajcie ludziom co to czytają (nie mam jak wam tego rozesłać) mam nadzieje, że wam to się spodoba.
Alex :)
Obudziłem się rano. Po wczorajszym dniu mój organizm był wyczerpany. Nie miałem siły nawet wstać. Lecz jednak wstałem i od razu zszedłęm do Drake'a i Mery. Tak jak ich zastałem w nocy, wciąż leżeli razem. Cały dom był usyfiony. Wszędzie butelki po alkoholu, konfetti.
Zegar wiszący w kuchni wskazywał w pół do dziewiątej. Usiadłem na kanapie, patrząc jak razem leżą. Nie pomagało mi to. Jeszcze bardziej tęskniłem za Amy.
Otrzypałem poduszke i rzuciłem w Drake'a.
- Powaliło Cię?! - momentalnie się ocknął wraz z Mery. Popatrzyli na mnie jakbym kogoś zabił. Chociaż nie raz to już zrobiłem.
- Najwidoczniej tak.
- Frajer - Mery przetarła oczy i usiadła na kanapie. Drake, nie chętnie ale zrobił to samo.
- Czy Amy jest bezpieczna? - przygryzłem wargę. W tym momencie poczułem ból w sercu.
- Ta - odparła Mery - Nie ma jej tu, więc nic jej nie grozi. Osobiście zawiozłam ją na lotnisko i kupiłam bilet. - posłała mi wymuszony uśmiech.
- Wczoraj się dużo działo jak zasnąłeś - powiedział i pocałował Mer jak ja całowałem Amy - przegapiłeś dużo rzeczy.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- To chyba dobrze..- chrząknąłem - ale dobra koniec obijania. Od wczoraj należe do gangu Leona.
Momentalnie poczułem ich wzrok na sobie. Poczułem jak pot spływa mi po karku i jak tętno mi przyśpiesza.
- Czy ciebie totalnie już pogieło? - oboje powiedzieli w tym samym czasie.
- A co mam do stracenia?! Amy już nie ma tak! Mogę robić co chce! - wstałem i czułem swój szybki puls. Straciłęm wszystko co mogłem mieć. - Grupa Haker już można powiedzieć nie istnieje. Już niczego nie mam!
- Weź się ogarnij dobra. Co teraz będziesz chciał zabić Mery?! I może jeszcze mnie?! - krzyknął Drake.
- Zrobie to jeżeli będe musiał, a wiesz, że mnie na to stać! - chwyciłem szklankę - Pokazać Ci moje życie teraz wygląda?! - rozbiłem szkalnkę o drzwi. - Dokładnie tak. Nie ma już mnie!
Zapanowała martwa cisza.
- Wyjdź stąd Justin. Zaczynasz powoli wariować. - delikatnie powiedziała Mery.
- Nie ! - krzyknąłem - wy macie się stąd wynieść, bo to jest mój dom! Mój i Amy! Nie zapraszałem was tu ! - chwyciłem swoją kurtkę i za jedynm zamachem ubrałem na siebie - Kiedy wróce, ma być tu czysto i nie ma was tu być. To moje ostatnie słowa.
Wyszłem z domu i skierowałem się do auta. Kiedy tylko znalazłem się w środku, chwyciłem paczkę fajkę i jedną wsadziłem sobie do ust. Gdy wypuściłem dym z płuc poczułem uglę. Odpaliłem auto i pojechałem przed siebie. Jak najdalej od miejsca przypominającego Amy. Jedyną rzeczą, która może mnie z niej wyleczyć to... narkotyki.
OCZAMI AMY
Nie mogłam zasnąć. Przez całą noc miałam wrażenie, że popełniłam błąd. Zostawiłam miłość mojego życia, mojego mężą samego. Czy tak zrobiła by kochająca żona ? Nie wiem.
Melisa zasnęła dosłownie momentalnie.
Dochodziła siódma. Wygramoliłam się z jej uścisku, ubrałam bluze Jusa i zeszłam na dół z nadzieją, że mama będzie na mnie czekać. Nie myliłam się.
- Cześć skarbie - lekko pocałowała mnie w czoło - Słuchaj mam trochę czasu to może mi opowiesz jak to wszystko idzie co? Bo czuje się bardzo nie poinformowana.
- Pewnie mamo - i oto tak zaczęłam swoją opowieść.
~ ***~
- A więc Drake jest jakby bratem Justina, Mery jego dziewczyną. Myśleliście, że zaszłaś w ciąże, ale okazało się, że to rak. Leczyli cię i jest lepiej, ale w drogę wszedł wam jakiś Leo czy jak mu tam i wszystko się popsuło? A ty wciąż jesteś Panią Bieber?
Tak. Dokładnie tak było. W skrócie. Chciałam oszczędzić mamie wszystkich tych emocji.
- W skrócie mamo. Pogmatwane prawda? - wzięłam ryk herbaty.
- Wow. Chyba nie jestem dobrą mamą co? - roześmiała się.
- Jesteś.
- To super kochanie, ja się zbieram już do pracy i pozłatwiać Ci wszystkie niezbędne badania z tym rakiem. - wzięła klucze ze stołu, ucałowała mnie i wyszła.
Jak zawsze. Wyszła. Zostawiła mnie samą.
Odniosłam kubek do zlewu i zauważyłam coś błyszczącego na podłodze. Z trudem się zgięłam i podniosłam łańcuszek z nieśmiertelnikiem. Przeczytałam napis i dostałam drgawek. Zalała mnie fala wspomnień.
Justin. Motel. Ja.
OCZAMI JUSTINA
Skierowałem się na ulice Baker. Ulice gdzie przemytnicy nigdy nie śpią.
Zaparkowałem swoje auto i piechotą poszedłem do jednego ze sklepów spożywczych.
Gdy wszedłem do środka, dzwonek zadzwonił informując sprzedawce o moim przybyciu.
- W czym mogę pomóc? - zapytał się.
- Przyszedłem po adrenaline - Adrenaline ;oznacza extazy.
Sprzedawca popatrzył się na mnie i sięgnął po paczkę fajek.
- Ile płace? - chrząknąłem.
- Pan Leon zapłaci.
Przygryzłem wargę, chwyciłem paczkę i usunąłem się z tego miejsca.
Wsiadłem do auta i otworzyłem paczkę. Moim oczom ukazały się malutkie białe tabletki, które prosiły się o połknięcie. Extazy jest jak Leon. Albo mnie zabije, albo będzie mnie męczyć do końca mojego życia.
Bez zastanowienia połknąłem dwie naraz i pojechałem do Leona.
~***~
- Widzę, że nie żartowałeś dzwoniąc do mnie w nocy. - mówił Leon jednocześnie polerując swój pistolet.
- A co mam do stracenia? Odebrałeś mi wszystko. - nagle poczułem przypływ energii. Extazy zaczęło działać.
- Masz racje. Dlaczego mnie nie zabijesz?
- Hah. A opłacałoby mi się to? Nie sądze - usiadłem na fotelu - Amy już nie ma, zostawiła mnie. Nie mam już nikogo.
- Kiedy się nauczysz Justin, że w tej branży nie można mieć rodziny, znajomych, przyjaciół i tym bardziej żon. Widzisz, oni dla innych są jak trofea.
- Okej - powiedziałem - mówiłeś wczoraj, że masz dla mnie jedno zadanie i będe wolny od ciebie. Może nawiąż coś do tego.
Leon uśmiechnął się pod nosem i rzucił mi jakąś teczkę na stół - musisz coś dla mnie zrobić Bieber. Coś czego nie umiałby zrobić żaden gangster z Starford czy Kalifornii. Wszędzie jest o tobie głośno. Nie można o tobie zapomnieć.
Otworzyłem teczkę i zobaczyłem w niej zdjęcia ulicznych dilerów.
- I co niby mam z nimi zrobić? - przygryzłęm wargę.
- Zlikwidować.
- Nie zabijam już. Nie zrobie tego.
Zmierzył mnie wzrokiem. - To nie jest Justin, o którym kiedyś słyszałem.
- On już nie powróci. Zmieniłem się.
- Ciota.
Poczułam jak ciepło rozchodzi się po moim ciele. Nawet nie wiem kiedy chwyciłem broń i strzeliłem do niego. Chybiłem. Kilka centymetrów od jego głowy. Zamurowało go. - Pamiętaj Leon. Jestem Justin Bieber. I ja nie mam nerwów do taich ludzi jak ty.
OCZAMI AMY
Siedziałam na kanapie trzymając łańcuszek w swoich dłoniach. Tęskniłam za nim chociaż nawet nie minął ani jeden dzień od naszego rozstania.
- Amyyyyyy - usłyszałam z góry. Melissa wstała i zwlokła się do mnie. - Czemu ty nie śpisz no?
- Nie mogę, bo ..
- Tak wiem Justin blablabla dziecko sranie w banie.
Cała Melissa. Moja ukochana przyjaciółka.
Usiadła obok mnie i wtuliła się we mnie - To co robimy?
Sama nie wiedziałam. Moim planem było zapomnieć o Justinie. Chociaż doskonale wiem, że to nie możliwe. Jestem Pani Bieber. I zawsze nią będe.
___________________________________________________________
PRZECZYTAŁEŚ? KOMENTUJ!!!
Dobra wiem, że zajeło mi troche napisanie tej część (7 miesięcy) no, ale w końcu wszystko ogarnęłam. Postanowiłam, że będe pisać dalej. Przynajmniej do 50 części. :)
Na razie trzymajcie to co wam daje i wysyłajcie ludziom co to czytają (nie mam jak wam tego rozesłać) mam nadzieje, że wam to się spodoba.
Alex :)
środa, 26 czerwca 2013
CZĘŚĆ 23
OCZAMI JUSTINA.
Wysiadłem z auta. Bez zastanowienia. Amy była już coraz bliżej mnie. W końcu,gdy wpadła w moje ramiona zobaczyłem, że płacze.
- Wsiadaj do auta - posłuchała się. Zbyt bardzo się bała,aby zrobić coś innego. Drake dosłownie 10 sekund po tym gdy ona wsiadła dobiegł do mnie.
Odblokowałem broń. I przymierzyłem się do strzału.
- Justin daj mi się wytłumaczyć! - dyszał jak szalony.
- Co jej zrobiłeś?! - kopnąłem go w brzuch. Leżał na ziemi. Stanąłem nad nim i przyłożyłem broń do skroni.
Nie odpowiadał. Tylko głupio się uśmiechał.
Nie wytrzymałem. Przyłożyłem mu w głowę. Zemdlał.
Biegiem podbiegłem do auta z hukiem zamknąłem drzwi. Nie zapinając pasów wcisnąłem gaz i pojechaliśmy przed siebie.
- Amy mów o co chodzi - zapaliłem papierosa.
- Kiedy miał mnie zaprowadzić na tył domu... Nie podszedł do mnie. Podszedł do tego typa w płaszczu. Nie wiem co się potem działo. Drake przekazał mu jakąś kartkę,a on dostał kasę. Nie wiem zobaczyłam to i mózg kazał mi uciekać więc to zrobiłam.
Wypuściłem z ust idealne koło i wyrzuciłem papierosa przez okno.
- Spanikowałaś.
- No... może... trochę..
- Kurna Amy! Pobiłem swojego brata za taką pierdołę ? Ja nie mogę Amy!
- No przepraszam Cię Justin ale to wyglądało tak podejrzanie!
- Okej dobra. Już. Zmiana planów.
- Jak to zmiana planów? - popatrzyła się na mnie wzrokiem " zaraz cię zabije "
- Normalnie. Nie Jedziemy do Indii. Zawracamy do domu. - zawróciłem auto.
- Ale jak to? Obiecałeś mi ! - łzy napłynęły jej do oczu.
- Wiem, ale teraz to już się zamknij.
Co ja powiedziałem? Przekręciła się na drugi bok i powstrzymywała łzy gryząc swoje wargi.
Miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Ale nic z tego.
~***~
Podjechaliśmy pod dom. Wszędzie były auta. Cały trawnik był w nich. Można było stwierdzić, że impreza się rozkręciła.
- Idziesz prosto do sypialni i siedzisz tam rozumiesz?
Popatrzyła się na mnie i nic nie odpowiadając wyszła z auta. Uderzyłem pięścią w kierownice. Uspokoiłem swój oddech licząc do 10.
10
9
8
7
6
5
4
3
2
1
Wysiadłem z auta. Ludzie byli wszędzie. Przeczesałem palcami włosy. Otworzyłem drzwi do domu. Ludzie tańczyli wszędzie. Oraz wszędzie lał się strumieniami Alkohol. Przy barze zobaczyłem Drake. Podszedłem do niego.
- Plan się udał. Poproszę szkocką - powiedziałem do barmana.
- Ten plan był straszny. W jej oczach jesteś teraz... nie wiem nie umiem dobrać słów - wziął łyka z przezroczystej szklanki.
- Na ten czas to jest najlepsze wyjście,aby uchronić ją przed Leonem.
- Tu się zgadzam Justin.
- Co było napisane na kartce, którą mu dałeś ? - przeleciał mnie wzrokiem.
- Umówiłem was. - uśmiechnął się - no i kupiłem od niego kokę. Chcesz trochę? - pokazał mi woreczek z białym proszkiem.
- Wiesz nie nie chcę. Potem mi powiesz gdzie i kiedy okej? Muszę znaleźć Mery aby pogadała z Amy.
- Powinna być w ogrodzie.
OCZAMI AMY.
Nienawidzę go. Nie chce go. Ale go kocham! Trzasnęłam drzwiami od pokoju i osunęłam się. Nie chciałam płakać. Kolejny raz złamał obietnice. A ja głupia nadal przy nim jestem. Wstałam i wyciągnęłam torbę spod łóżka. Otworzyłam szafę i zaczęłam wrzucać do torby wszystkie moje rzeczy. W końcu łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Szafa została tylko z rzeczami Justina. Opróżniłam wszystkie półki ze swoimi rzeczami.
Nagle ktoś zapukał.
- Mogę wejść? - zobaczyłam Mery, która w ręku trzymała herbatę.
- Chyba nie masz wyboru - położyłam torbę na ziemię i usiadłam na łóżku. - Po co tu przyszłaś?
- Pakujesz się gdzieś? - odstawiła kubek.
- Najwyraźniej tak... - położyłam się.
- Kochana posłuchaj mnie - zmieniła ton na łagodniejszy. - Justin cię kocha ponad życie. Nigdy nie widziałam, żeby kogoś tak kochał. Stara się zawsze być przy tobie i cię ochraniać, ale widzisz, że na ciebie zawszę będzie czyhać niebezpieczeństwo. Grożą ci porwania, okupy, nawet nie wiesz co się dzieje. Nie wiem co Ci mogę powiedzieć naprawdę, ale wasz związek jest niebezpieczny oraz
- Chce pojechać do domu. Do Kansas. Do mojej rodziny. Do Melisy. Nie ma mnie tam prawie ponad rok - przerwałam jej.
Popatrzyła się na mnie i westchnęła.
- Zawiozę Cię na samolot dobrze?
Pokiwałam głową.
Kiedy wszystko było spakowane, a impreza trwała w najlepsze postanowiłam napisać list do Justina. Położyłam go na mojej poduszce.
- Chce wyjść tylnym wyjściem. Nie chce,aby mnie widział - chwyciłam torbę i przewiesiłam przez ramię.
- Jak chcesz - wyszłyśmy z sypialni. Ludzi było coraz więcej. Dochodziła 1 w nocy.
Wyszłyśmy tylnym wyjściem przez kuchnię.
Mery zawiozła mnie na lotnisko.
- Masz tu pieniądze na bilet. Trzymaj się - przytuliła mnie i podała kopertę
- Dziękuje - weszłam do środka. Ustawiałam się w kolejce w kasie.
Gdy w końcu była moja kolej podeszłam do starszej pani.
- Co dla ciebie?
- Jeden bilet do ...Kansas.
OCZAMI JUSTINA.
Szukałem jej po całym domu. Tłum ludzi mi w tym przeszkadzał. Nigdzie też nie było Mery.
- Justin - zaczepił mnie Drake. - Zaraz masz spotkanie z Leonem.
- Gdzie?
- Stary magazyn.
Stary magazyn - oto właśnie tam dokonywało się przemytów i tych innych. Chwyciłem swojego ful capa i ubrałem na głowę. Przepchnąłem się do wyjścia. Kiedy miałem już wsiadać do auta stwierdziłem, że się przejdę.
Szedłem przed siebie. Dookoła panowała ciemność. Ludzie dawno już spali. Nagle nastała całkowita ciemność.
- Więc to ty jesteś Justin Bieber tak?
- W rzeczy samej.
- Czy to ty odpowiadasz za grupę Haker?
- Można tak powiedzieć.
- Chciałbym się dołączyć.
- Zabawny jesteś. Czemu chcesz do nas dołączyć?
- Bo jestem tacy jak wy.
Zapanowała cisza. Justin, J-Z, Alan i reszta spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Nie jesteś i nigdy nie będziesz takim jak my. Rozumiesz? - Justin stał od niego 2 centymetry trzymając w ręku odblokowaną broń.
- Już nim jestem.
- Udowodnij - Justin się odsunął i usiadł na krześle. - Przyprowadźcie tą dziewczynę... Jak ona tam miała... Jeny.
Chłopak rozszerzył oczy.
- Nasza mała Jeny - Justin zaczął mówić - Wisi nam dużo kasy za koks. Prawda chłopcy? - chłopcy odpowiedzieli wiwatem. - Trochę się nią zabawiliśmy. Całując ją, rozbierając... ah wiesz jak to jest prawda?
W tym momencie Jeny została przyprowadzona i przywiązana do krzesła. Krwawiła.
- Panie... Leonie prawda? - Justin zaczął się śmiać. - Zabij ją.
-Ale to jest moja siostra.
- Powiedziałem zabij - Justin przysunął do niego pistolet.
Leon nie wziął pistoletu odwrócił się i odszedł.
- Ej ty Leon. Patrz - Chłopcy wzięli Jeny i trzymali ją. Justin wycelował w jej głowę i strzelił.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy, ale nie Leon.
- Co to do cholery było? - leżałem na ziemi. Cały spocony i roztrzęsiony. Wspomnienia o, których zapomniałem wydarły się z mojego umysłu.
Żałuje tego dnia. Żałuje tego, że tak postąpiłem. Moje dłonie zawszę będą brudne od czyjejś krwi. Wstałem z ziemi i otrzepałem się. Spojrzałem na zegarek. Miałem 10 minut aby dojść do magazynu.
~***~
- Witaj Bieber - Leon stał ze swoim gangiem w magazynie.
- Co tym razem Leon? - oparłem się o kartony.
- Chce Ci dać drugą propozycję. Mianowicie taką, która Cię zadowoli.
- Słucham.
- Wybaczę Ci śmierć Jeny. Chcemy,abyś do nas dołączył Justin. Ty i twój brak pohamowań. Twoja żądza krwi. Byłbyś perłą w moim składzie.
- Dlaczego mam do was dołączyć?
- Bo nie masz już żadnej rodziny. Wszystko co miałeś... straciłeś. U nas zdobędziesz to czego będziesz chciał.
- Nie.
- Potrzebujemy cię przynajmniej na jedną misję. Potem będziesz.. wolny jak ptak... odmieniony.
Zatrzymałem się. Przed oczami miałem obraz, gdy porwałem pierwszy raz Amy... jak leżeliśmy razem z motelu.
Mój świat kręcił się dookoła niej. A teraz wszystko straciło sens.
- Chuj mnie to obchodź. Jedyne teraz co chce mieć to spokój. - przetarłem ze zmęczenia moje oczy.
- To twoja decyzja. Jeżeli zmienisz zdanie.. zadzwoń.
OCZAMI AMY.
Zapukałam do drzwi.
- Amy? - zobaczyłam moją mamę.
- Tak, mamo... to ja - rzuciłam się jej w ramiona.
- Co się z tobą działo przez ten cały czas? Martwiłam się! - wtuliła mnie mocno w siebie.
- Mamuś mogę z tobą pogadać rano? Jestem zmęczona i zaraz Melisa tu przyjdzie.. potrzebuje jej.
- Nie ma problemu. Chcesz coś do picia jedzenia?
- Po prostu.. pozwól mi iść się położyć.
Mój pokój nic się nie zmienił. Nadal był w nim bałagan sprzed ucieczki. Chciałam robić wszystko byle nie myśleć o Justinie. Wyciągnęłam swój telefon z kieszeni i wybrałam numer Melisy. Po 3 sygnałach odebrała.
- Przyjeżdżaj tutaj.
- Do Kalifornii ? Powaliło Cię? - usłyszałam jej zaspany głos.
- Jestem w domu skarbie.
- Będę za dziesięć minut.
Rozłączyła się.
Zrzuciłam z siebie jeansy oraz bluzkę. Założyłam swój niebieski dres i niecierpliwe czekałam na nią.
~***~
- Nie zdajesz sobie sprawy jak ja za tobą tęskniłam. - przytulała mnie jak za dawnych czasów. - Chodź pomogę Ci to ogarnąć.
Chociaż była zaspana, nadal denerwował ją bałagan i pomogła mi to posprzątać.
Po 15 minutach było czysto jak nic.
- Kochana opowiadaj czemu wróciłaś?
- Uciekłam od Justina - bawiłam się swoją obrączką.
- Pani Bieber uciekła od Pana Biebera?
- Przez ten długi czas wiele się działo... sama dobrze o tym wiesz. Porywano mnie, krzywdzono, wszyscy myśleli że jestem w ciąży, a tak naprawdę okazał to się rak. Justin ma teraz stare porachunki.. nie wiem. musiałam odejść.
- Czekaj.. słucham? Masz raka?
- Małego, ale to mnie nie obchodzi.
- Zabije go. Dobrze o tym wiesz - wzięła łyk czekolady. - Twoja mama wie?
- Nie. Powiem jej rano.
- Co masz zamiar zrobić z Justinem?
- Nie wiem. Chce zniknąć z jego życia. Kocham go, ale nie umiem z nim żyć i także nie umiem bez niego.
- Wiesz co jest straszne? Gdybym Cię nie wzięła do tego cholernego parku nigdy byś go nie poznała.
- Czasami mam wrażenie, że tak było by lepiej.
OCZAMI JUSTINA.
Kiedy wróciłem do domu, był on już pusty. Drake spał na kanapie, a Mery była w niego wtulona. Nagle coś mnie w sercu zabolało.
- Amy.. - szepnąłem i skierowałem się do naszej sypialni.
-Kochanie tęskniłem - nikogo nie było w pokoju.
Jej wszystkie rzeczy po prostu zniknęły. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Amy?
Zobaczyłem list na poduszce. Na nim było napisane moje imię.
Otworzyłem go i zacząłem czytać.
Justin..
Kiedy ty to będziesz czytał, mnie już dawno nie będzie. Nie umiem tak żyć. Robisz na mnie dużą presję. Ja po prostu nie umiem. Kocham cie. I zawszę będę, ale zadecydowałam, że odchodzę. ODCHODZĘ. Zrozumiałam, że zawszę będziesz mieć wrogów, którzy będą chcieli mnie zniszczyć. Czuje się jak trofeum. Nie zrozum mnie źle. ale zapomnij o mnie. Wiem, że to dla ciebie nie jest łatwe, bo nigdy nikogo tak nie kochałeś jak mnie. Nie masz rodziny, ale ja ją byłam.
Daj mi trochę czasu. Płaczę i będę tęsknić. Znowu zawaliłam. Nie umiem być zajebistą Panią Bieber. Wiesz gdzie mnie możesz szukac.. ale proszę... najpierw załatw swoje sprawy..
kocham cię.
Amy
Popłakałem się. Właśnie w tej chwili chciałem zginąć i przepaść na zawszę.
Wybrałem numer telefonu Leona.
- Słucham?
- Wchodzę w to.
___________________________________________________________
dobrze to jest raczej ostatnia część przed wakacjami.
komentujcie krytykujcie co chcecie. liczy się dla mnie wasze zdanie.
buziaki./Alex
Wysiadłem z auta. Bez zastanowienia. Amy była już coraz bliżej mnie. W końcu,gdy wpadła w moje ramiona zobaczyłem, że płacze.
- Wsiadaj do auta - posłuchała się. Zbyt bardzo się bała,aby zrobić coś innego. Drake dosłownie 10 sekund po tym gdy ona wsiadła dobiegł do mnie.
Odblokowałem broń. I przymierzyłem się do strzału.
- Justin daj mi się wytłumaczyć! - dyszał jak szalony.
- Co jej zrobiłeś?! - kopnąłem go w brzuch. Leżał na ziemi. Stanąłem nad nim i przyłożyłem broń do skroni.
Nie odpowiadał. Tylko głupio się uśmiechał.
Nie wytrzymałem. Przyłożyłem mu w głowę. Zemdlał.
Biegiem podbiegłem do auta z hukiem zamknąłem drzwi. Nie zapinając pasów wcisnąłem gaz i pojechaliśmy przed siebie.
- Amy mów o co chodzi - zapaliłem papierosa.
- Kiedy miał mnie zaprowadzić na tył domu... Nie podszedł do mnie. Podszedł do tego typa w płaszczu. Nie wiem co się potem działo. Drake przekazał mu jakąś kartkę,a on dostał kasę. Nie wiem zobaczyłam to i mózg kazał mi uciekać więc to zrobiłam.
Wypuściłem z ust idealne koło i wyrzuciłem papierosa przez okno.
- Spanikowałaś.
- No... może... trochę..
- Kurna Amy! Pobiłem swojego brata za taką pierdołę ? Ja nie mogę Amy!
- No przepraszam Cię Justin ale to wyglądało tak podejrzanie!
- Okej dobra. Już. Zmiana planów.
- Jak to zmiana planów? - popatrzyła się na mnie wzrokiem " zaraz cię zabije "
- Normalnie. Nie Jedziemy do Indii. Zawracamy do domu. - zawróciłem auto.
- Ale jak to? Obiecałeś mi ! - łzy napłynęły jej do oczu.
- Wiem, ale teraz to już się zamknij.
Co ja powiedziałem? Przekręciła się na drugi bok i powstrzymywała łzy gryząc swoje wargi.
Miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Ale nic z tego.
~***~
Podjechaliśmy pod dom. Wszędzie były auta. Cały trawnik był w nich. Można było stwierdzić, że impreza się rozkręciła.
- Idziesz prosto do sypialni i siedzisz tam rozumiesz?
Popatrzyła się na mnie i nic nie odpowiadając wyszła z auta. Uderzyłem pięścią w kierownice. Uspokoiłem swój oddech licząc do 10.
10
9
8
7
6
5
4
3
2
1
Wysiadłem z auta. Ludzie byli wszędzie. Przeczesałem palcami włosy. Otworzyłem drzwi do domu. Ludzie tańczyli wszędzie. Oraz wszędzie lał się strumieniami Alkohol. Przy barze zobaczyłem Drake. Podszedłem do niego.
- Plan się udał. Poproszę szkocką - powiedziałem do barmana.
- Ten plan był straszny. W jej oczach jesteś teraz... nie wiem nie umiem dobrać słów - wziął łyka z przezroczystej szklanki.
- Na ten czas to jest najlepsze wyjście,aby uchronić ją przed Leonem.
- Tu się zgadzam Justin.
- Co było napisane na kartce, którą mu dałeś ? - przeleciał mnie wzrokiem.
- Umówiłem was. - uśmiechnął się - no i kupiłem od niego kokę. Chcesz trochę? - pokazał mi woreczek z białym proszkiem.
- Wiesz nie nie chcę. Potem mi powiesz gdzie i kiedy okej? Muszę znaleźć Mery aby pogadała z Amy.
- Powinna być w ogrodzie.
OCZAMI AMY.
Nienawidzę go. Nie chce go. Ale go kocham! Trzasnęłam drzwiami od pokoju i osunęłam się. Nie chciałam płakać. Kolejny raz złamał obietnice. A ja głupia nadal przy nim jestem. Wstałam i wyciągnęłam torbę spod łóżka. Otworzyłam szafę i zaczęłam wrzucać do torby wszystkie moje rzeczy. W końcu łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Szafa została tylko z rzeczami Justina. Opróżniłam wszystkie półki ze swoimi rzeczami.
Nagle ktoś zapukał.
- Mogę wejść? - zobaczyłam Mery, która w ręku trzymała herbatę.
- Chyba nie masz wyboru - położyłam torbę na ziemię i usiadłam na łóżku. - Po co tu przyszłaś?
- Pakujesz się gdzieś? - odstawiła kubek.
- Najwyraźniej tak... - położyłam się.
- Kochana posłuchaj mnie - zmieniła ton na łagodniejszy. - Justin cię kocha ponad życie. Nigdy nie widziałam, żeby kogoś tak kochał. Stara się zawsze być przy tobie i cię ochraniać, ale widzisz, że na ciebie zawszę będzie czyhać niebezpieczeństwo. Grożą ci porwania, okupy, nawet nie wiesz co się dzieje. Nie wiem co Ci mogę powiedzieć naprawdę, ale wasz związek jest niebezpieczny oraz
- Chce pojechać do domu. Do Kansas. Do mojej rodziny. Do Melisy. Nie ma mnie tam prawie ponad rok - przerwałam jej.
Popatrzyła się na mnie i westchnęła.
- Zawiozę Cię na samolot dobrze?
Pokiwałam głową.
Kiedy wszystko było spakowane, a impreza trwała w najlepsze postanowiłam napisać list do Justina. Położyłam go na mojej poduszce.
- Chce wyjść tylnym wyjściem. Nie chce,aby mnie widział - chwyciłam torbę i przewiesiłam przez ramię.
- Jak chcesz - wyszłyśmy z sypialni. Ludzi było coraz więcej. Dochodziła 1 w nocy.
Wyszłyśmy tylnym wyjściem przez kuchnię.
Mery zawiozła mnie na lotnisko.
- Masz tu pieniądze na bilet. Trzymaj się - przytuliła mnie i podała kopertę
- Dziękuje - weszłam do środka. Ustawiałam się w kolejce w kasie.
Gdy w końcu była moja kolej podeszłam do starszej pani.
- Co dla ciebie?
- Jeden bilet do ...Kansas.
OCZAMI JUSTINA.
Szukałem jej po całym domu. Tłum ludzi mi w tym przeszkadzał. Nigdzie też nie było Mery.
- Justin - zaczepił mnie Drake. - Zaraz masz spotkanie z Leonem.
- Gdzie?
- Stary magazyn.
Stary magazyn - oto właśnie tam dokonywało się przemytów i tych innych. Chwyciłem swojego ful capa i ubrałem na głowę. Przepchnąłem się do wyjścia. Kiedy miałem już wsiadać do auta stwierdziłem, że się przejdę.
Szedłem przed siebie. Dookoła panowała ciemność. Ludzie dawno już spali. Nagle nastała całkowita ciemność.
- Więc to ty jesteś Justin Bieber tak?
- W rzeczy samej.
- Czy to ty odpowiadasz za grupę Haker?
- Można tak powiedzieć.
- Chciałbym się dołączyć.
- Zabawny jesteś. Czemu chcesz do nas dołączyć?
- Bo jestem tacy jak wy.
Zapanowała cisza. Justin, J-Z, Alan i reszta spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Nie jesteś i nigdy nie będziesz takim jak my. Rozumiesz? - Justin stał od niego 2 centymetry trzymając w ręku odblokowaną broń.
- Już nim jestem.
- Udowodnij - Justin się odsunął i usiadł na krześle. - Przyprowadźcie tą dziewczynę... Jak ona tam miała... Jeny.
Chłopak rozszerzył oczy.
- Nasza mała Jeny - Justin zaczął mówić - Wisi nam dużo kasy za koks. Prawda chłopcy? - chłopcy odpowiedzieli wiwatem. - Trochę się nią zabawiliśmy. Całując ją, rozbierając... ah wiesz jak to jest prawda?
W tym momencie Jeny została przyprowadzona i przywiązana do krzesła. Krwawiła.
- Panie... Leonie prawda? - Justin zaczął się śmiać. - Zabij ją.
-Ale to jest moja siostra.
- Powiedziałem zabij - Justin przysunął do niego pistolet.
Leon nie wziął pistoletu odwrócił się i odszedł.
- Ej ty Leon. Patrz - Chłopcy wzięli Jeny i trzymali ją. Justin wycelował w jej głowę i strzelił.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy, ale nie Leon.
- Co to do cholery było? - leżałem na ziemi. Cały spocony i roztrzęsiony. Wspomnienia o, których zapomniałem wydarły się z mojego umysłu.
Żałuje tego dnia. Żałuje tego, że tak postąpiłem. Moje dłonie zawszę będą brudne od czyjejś krwi. Wstałem z ziemi i otrzepałem się. Spojrzałem na zegarek. Miałem 10 minut aby dojść do magazynu.
~***~
- Witaj Bieber - Leon stał ze swoim gangiem w magazynie.
- Co tym razem Leon? - oparłem się o kartony.
- Chce Ci dać drugą propozycję. Mianowicie taką, która Cię zadowoli.
- Słucham.
- Wybaczę Ci śmierć Jeny. Chcemy,abyś do nas dołączył Justin. Ty i twój brak pohamowań. Twoja żądza krwi. Byłbyś perłą w moim składzie.
- Dlaczego mam do was dołączyć?
- Bo nie masz już żadnej rodziny. Wszystko co miałeś... straciłeś. U nas zdobędziesz to czego będziesz chciał.
- Nie.
- Potrzebujemy cię przynajmniej na jedną misję. Potem będziesz.. wolny jak ptak... odmieniony.
Zatrzymałem się. Przed oczami miałem obraz, gdy porwałem pierwszy raz Amy... jak leżeliśmy razem z motelu.
Mój świat kręcił się dookoła niej. A teraz wszystko straciło sens.
- Chuj mnie to obchodź. Jedyne teraz co chce mieć to spokój. - przetarłem ze zmęczenia moje oczy.
- To twoja decyzja. Jeżeli zmienisz zdanie.. zadzwoń.
OCZAMI AMY.
Zapukałam do drzwi.
- Amy? - zobaczyłam moją mamę.
- Tak, mamo... to ja - rzuciłam się jej w ramiona.
- Co się z tobą działo przez ten cały czas? Martwiłam się! - wtuliła mnie mocno w siebie.
- Mamuś mogę z tobą pogadać rano? Jestem zmęczona i zaraz Melisa tu przyjdzie.. potrzebuje jej.
- Nie ma problemu. Chcesz coś do picia jedzenia?
- Po prostu.. pozwól mi iść się położyć.
Mój pokój nic się nie zmienił. Nadal był w nim bałagan sprzed ucieczki. Chciałam robić wszystko byle nie myśleć o Justinie. Wyciągnęłam swój telefon z kieszeni i wybrałam numer Melisy. Po 3 sygnałach odebrała.
- Przyjeżdżaj tutaj.
- Do Kalifornii ? Powaliło Cię? - usłyszałam jej zaspany głos.
- Jestem w domu skarbie.
- Będę za dziesięć minut.
Rozłączyła się.
Zrzuciłam z siebie jeansy oraz bluzkę. Założyłam swój niebieski dres i niecierpliwe czekałam na nią.
~***~
- Nie zdajesz sobie sprawy jak ja za tobą tęskniłam. - przytulała mnie jak za dawnych czasów. - Chodź pomogę Ci to ogarnąć.
Chociaż była zaspana, nadal denerwował ją bałagan i pomogła mi to posprzątać.
Po 15 minutach było czysto jak nic.
- Kochana opowiadaj czemu wróciłaś?
- Uciekłam od Justina - bawiłam się swoją obrączką.
- Pani Bieber uciekła od Pana Biebera?
- Przez ten długi czas wiele się działo... sama dobrze o tym wiesz. Porywano mnie, krzywdzono, wszyscy myśleli że jestem w ciąży, a tak naprawdę okazał to się rak. Justin ma teraz stare porachunki.. nie wiem. musiałam odejść.
- Czekaj.. słucham? Masz raka?
- Małego, ale to mnie nie obchodzi.
- Zabije go. Dobrze o tym wiesz - wzięła łyk czekolady. - Twoja mama wie?
- Nie. Powiem jej rano.
- Co masz zamiar zrobić z Justinem?
- Nie wiem. Chce zniknąć z jego życia. Kocham go, ale nie umiem z nim żyć i także nie umiem bez niego.
- Wiesz co jest straszne? Gdybym Cię nie wzięła do tego cholernego parku nigdy byś go nie poznała.
- Czasami mam wrażenie, że tak było by lepiej.
OCZAMI JUSTINA.
Kiedy wróciłem do domu, był on już pusty. Drake spał na kanapie, a Mery była w niego wtulona. Nagle coś mnie w sercu zabolało.
- Amy.. - szepnąłem i skierowałem się do naszej sypialni.
-Kochanie tęskniłem - nikogo nie było w pokoju.
Jej wszystkie rzeczy po prostu zniknęły. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Amy?
Zobaczyłem list na poduszce. Na nim było napisane moje imię.
Otworzyłem go i zacząłem czytać.
Justin..
Kiedy ty to będziesz czytał, mnie już dawno nie będzie. Nie umiem tak żyć. Robisz na mnie dużą presję. Ja po prostu nie umiem. Kocham cie. I zawszę będę, ale zadecydowałam, że odchodzę. ODCHODZĘ. Zrozumiałam, że zawszę będziesz mieć wrogów, którzy będą chcieli mnie zniszczyć. Czuje się jak trofeum. Nie zrozum mnie źle. ale zapomnij o mnie. Wiem, że to dla ciebie nie jest łatwe, bo nigdy nikogo tak nie kochałeś jak mnie. Nie masz rodziny, ale ja ją byłam.
Daj mi trochę czasu. Płaczę i będę tęsknić. Znowu zawaliłam. Nie umiem być zajebistą Panią Bieber. Wiesz gdzie mnie możesz szukac.. ale proszę... najpierw załatw swoje sprawy..
kocham cię.
Amy
Popłakałem się. Właśnie w tej chwili chciałem zginąć i przepaść na zawszę.
Wybrałem numer telefonu Leona.
- Słucham?
- Wchodzę w to.
___________________________________________________________
dobrze to jest raczej ostatnia część przed wakacjami.
komentujcie krytykujcie co chcecie. liczy się dla mnie wasze zdanie.
buziaki./Alex
niedziela, 23 czerwca 2013
CZĘŚĆ 22
OCZAMI AMY.
-Nie wierzę Ci Drake. - odsunęłam się od niego w razie czegoś. - On nic mi nie wspominał o tym wszystkim. A on mi mówi wszystko.
Zaśmiał się.
- Amy rozumiem Cię, ale on Ci nie mógł mówić wszystkiego. - oparł się o poduszkę. - Nie bez przyczyny tutaj jestem. - usłyszałam dźwięk telefonu.
Podskoczyłam. Mój puls przyspieszył
Niewinnie odebrałam - Ha..Halo? - drżałam. Bałam się. Nie rozumiałam tej całej sytuacji. Drake patrzył się na mnie jakby chciał mnie zabić i wypruć ze mnie flaki.
- Amy. Czy jest u ciebie Drake? - usłyszałam jak zawszę kojący głos Justina. Odetchnęłam.
- Jest.
- Nie pozwól mu nigdzie wyjść. Tylko nie panikuj. Udaj, że się źle czujesz cokolwiek tylko nie pozwól mu wyjść. Mery już do was jedzie. Nie ruszaj się stąd. - rozłączył się. Włoski na karku stanęły mi dęba. W lustrze zobaczyłam, że nagle stałam się jeszcze bardziej blada, co nie zwiastowało dobrze.
- Wszystko dobrze Am? - jego czarne oczy wlepiły się w moją postać.
- Przynieś mi wody. Będę mogła - przerwałam. - pozadawać ci parę pytań? Tak z ciekawości. - posłałam mu "przyjacielski" uśmiech.
- No pewnie. - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
Niepokoiłam się. Justin miał dość niepokojący głos. Jakby coś miało się stać. Co on może przede mną ukrywać? Myślałam, że mi... ufa.
~***~
Robiło mi się coraz zimniej. Po 20 minutach po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Drake zszedł na dół by je otworzyć. Uważając na kroplówkę wstałam powoli z łóżka i przeniosłam się pod drzwi.
- Mery? - Drake najwyraźniej się zdziwił. - Co ty tu robisz?
zapanowała cisza.
- Justin powiedział, żebym przyjechała sprawdzić co jest z Amy. A co ty tu robisz? Nie powinieneś siedzieć w więzieniu za ... wiesz za co kochanie. Za koks? - weszła do środka. Słyszałam jej kroki.
- Zabawne Mery naprawdę. Ale ja przynajmniej nie zarabiałem na prostytucji. - zrobiłam duże oczy. Chyba nie powinnam tego słyszeć.
- Boże Drake! Przestań już. Nie chce rozwalić tego domu, więc albo stąd wyjdziesz i zostawisz mnie Amy, albo zostajesz i mi pomagasz.Z tego co wiem pora na jej leki. - zaczęli wchodzić po schodach. Szybkim krokiem chciałam wskoczyć do łóżka, ale ... wywaliłam się o dywan. Kroplówka wywróciła się i wyrwała wenflon z mojej ręki. Zaczęłam krzyczeć.
Oboje wbiegli niczym strzały do mnie. Czułam się jak niepełnosprawne dziecko.
- Zostawić Cie na chwile.. i widzisz coś ty narobiła? - odwrócił się w stronę Mery
- Nie trzeba było robić awantury przy wejściu. - podeszła do mnie i powoli pomogła wstać. Z mojej ręki leciała mała stróżka krwi.
- Nie trzeba było tu przychodzić - martwo rzucił.
- Zamknijcie się do cholery! - ucichli. - Jesteście tutaj oboje i tak ma być, a teraz mi pomóżcie - krzyczałam jak najęta. Okazało się, że jednak umiem być bez litości. Oboje pomogli mi wstać. Mery poszła do lodówki po nowy woreczek z placebo. Drake za to próbował zrobić mi nowy wenflon, ale nie udawało mu się.
- Amy.
- Nie. - uciekłam z łóżka.
- Amy.
- NIE! - otworzyłam drzwi na balkon. Było gorąco. Około 28 stopni. Szłam po kafelkach. Czułam, jakby moje stopy się paliły. Przeskakiwałam z jednej nogi na drugą. Doszłam do końca tarasu. Zauważyłam Justina stojącego na dole. Zastanawiał się czy wejść do środka. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważy, ale jednak zauważył.
- Amy? Co ty tu do cholery robisz?
Przygryzłam swoje usta.
- Hej Justin.
OCZAMI JUSTINA.
Bez zawahania wszedłem do domu. W nim zauważyłem Mery szukającą czegoś w lodówce.
- Mery wyjaśnisz mi co do cholery tu się dzieje? - przeczesałem palcami swoje włosy.
- To Drake. Nie ja. - zniknęła dalej w poszukiwaniu czegoś.
Włożyłem broń do spodni i skierowałem się schodami do naszej sypialni. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Koksu? Dziwek? Nie. Na podłodze leżała kałuża krwi i rozwalony woreczek z placebo. Obok niego wenflon Amy.
- Drake. Co do kur*y? - oblizałem swoje usta.
- A więc. - obrócił się do mnie. - To było tak, że Amy się wywaliła przez Mery no i ten wenflon się wyrwał, a teraz ucieka po całym domu, bo nie chce drugiego. -głupio się uśmiechnął.
Schowałem swoją twarz w dłoniach. Załamało to mnie kompletnie.
- Gdzie ona jest? - spoważniałem. Najwyraźniej on nie rozumiał sytuacji w jakiej jest Amy.
- Najwyraźniej na tarasie. - szybko wyszedłem na taras. Nigdzie jej nie było. Okno do salonu było otwarte.
- Amy? Jesteś tu? - wskoczyłem przez okno. Nikogo tam nie widziałem. Nagle zauważyłem rękę całą w krwi za szafą. Nawet nie wiem jak znalazłem się obok Amy. Leżała i płakała na ziemi. Załamała się. A z jej ręki nadal leciała krew. Obok leżał odłamek szkła lub lustra. Nie skupiłem się na tym. Skupiłem się na tym, że moja ukochana zadała sobie ból tnąc swoje piękne ręce. Łzy napłynęły mi do oczu. Moja piękna księżniczka cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić. Chciałbym zabrać od niej cały przeklęty ból i znosić ją za nią. Najgorsze było to, że to dopiero początek.
-Amy... coś ty zrobiła? - zacząłem tamować krwawienie. Nie odpowiadała. Po prostu patrzyła się przed siebie i unikała mojego wzroku. - kochanie
Płakałem jak dziecko. Bolało tak bardzo. Każdy jej oddech powodował ból w moim sercu.
- Ci... kochanie... jestem tutaj... wszystko będzie...
- Nie będzie dobrze! - wrzasnęła mi prosto w twarz. - Nie rozumiesz tego, że ja długo nie pożyje? ŻE NIE BĘDĄ ZAJEBISTĄ PANIĄ BIEBER? BOŻE ŚWIĘTY JUSTIN NIE OKŁAMUJ SIĘ! JA UMIERAM! MYŚL, ŻE MAM RAKA BOLI! JA NIE CHCE ŻYĆ! -płakała bez granic.
- To, że ty nie chcesz żyć, nie oznacza, że ci na to pozwolę - złapałem ją mocno za ramiona. - Amy. Jestem na odwyku. Ty jesteś moją tabletką, która mnie leczy. Dzięki tobie staram się zejść na dobrą drogę. Jeżeli Cię stracę to nie przeżyje tego. Strzele sobie kulkę w głowę. Zrobię wszystko, abyś tylko była moja. Abyś była ze mną. Rozumiesz? - popatrzyłem w jej głębokie jak ocean oczy. Wyraźnie było widać strach i ból. Ucieczkę od realnego świata. Płakałem, bo ona płakała. Śmiałem się, kiedy ona się śmiała. I teraz miałem zamiar cierpieć razem z nią.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu wczołgała się na moje kolana, brudząc przy tym moją białą koszulkę. Jej rany krwawiły. Ściągnąłem swój t-shirt, podarłem go i owinąłem dookoła jej ręki. Jęknęła. Nie dziwię się, gdyż rany miała bardzo głębokie. Wziąłem jej zgrabne ciało na ręce i zaniosłem do łazienki. Jednym ruchem rozebrałem i wsadziłem do wanny. Wpuściłem zimną wodę. Protestowała, ale nie słuchałem jej. Zacząłem myć jej ciało z krwi.
~***~
Cicho leżała w łóżku i bacznie obserwowała jak się przebieram. Bałem się zostawić ją samą, więc zadecydowałem, że wezmę kąpiel kiedy zaśnie.
Mery i Drake śpią u nas w pokoju gościnnym. Nadal nie mogę uwierzyć, że do siebie wrócili. Moje życie... to naprawdę kłamstwo. Tak naprawdę nie wiem jak mam na imię. Nie wiem czy Bieber to moje nazwisko. Nawet nie znam mojej prawdziwej daty urodzenia.
- Nie masz zamiaru się do mnie dzisiaj odzywać prawda? - naciągnąłem na siebie bokserki. Patrzyła na swój bandaż na prawej ręce. Za to w lewej miała kroplówkę z placebo. Moja mała księżniczka. - Amy...
Podszedłem do niej bliżej. Usiadłem na łóżku i wtuliłem ją w siebie. Chciało się jej płakać ale otarłem jej łzy.
- Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem ją w czoło.
- w...wiem... - cicho wyszeptała. Ledwo co ją usłyszałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Gdzie zawsze chciałaś pojechać kochanie? - złapałem ją za rękę.
- Indie. - szepnęła bezdusznie. - Zawsze chciałam zobaczyć jak tam jest... - jej całą wymowę przerwał dźwięk telefonu. W dodatku mojego. Dostałem sms.
Nieznany:
DRAKE BIEBER.
Zapomniałem. Zapomniałem na śmierć o Leonie! Kurna co ja mam teraz robić!
- Kochanie.. zaraz wracam dobrze? - pokiwała głową i położyła się na poduszkę.
Wszedłem do pokoju Drake'a.
- Drake wstawaj musimy po... - przerwał. Zobaczyłem Draka całującego się z Mery. Na łóżko. I byli nadzy. Nie wiedziałem czy się śmiać czy może płakać. Jednak wyszło na to i na to.
- Co cię bawi Bieber? - Mery wzięła kołdrę i zasłoniła się nią.
- HAHAHAHAHA... w sumie to ... wy. Dobra Drake. Czekam na dole w salonie musimy pogadać. - zamknąłem drzwi od pokoju. Nie mogłem się opanować przez 5 minut. W końcu przestałem się śmiać.
~***~
- Czyli Leon chce mnie dopaść?
- Tak. Dokładnie tak. Inaczej Amy i Mery na tym ucierpi. - skłamałem. O Mery nie było w ogóle mowy.
- No,ale o co do cholery w tym gównie chodzi? - przetarł swoje czoło.
- Nie wiem stary. Po prostu sobie o nas przypomniał. Mamy u niego jakiś dług?
- Justin. Tu chodzi o zemstę.
Zemsta. Najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek może się komuś przydarzyć. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.
- Chciałbym... zabrać Amy do Indii... To jej marzenie.. ale jak ja zabrać, żeby on nie widział?
- Mam pewien pomysł.
~***~
- Żartujesz?! - Amy była cała uśmiechnięta i rozpromieniała. - Justin ! Nie wierzę Ci.
- To patrz. - podałem jej fioletową kopertę. Z zaciekawieniem ją otworzyła i zaczęła krzyczeć na cały głos.
- JESTEŚ NIESAMOWITY. - przygryzłem wargę.
- No dobra, ale to dopiero początek. Wychodzimy o 20 wieczorem a o 19 zaczyna się impreza Drake'a. Więc na kawałek się załapiemy. Powiedz mi czego potrzebujesz na wyjazd a Mery pojedzie kupić - pocałowałem ją w usta.
- Parę rzeczy, by się znalazło - posłała mi miły uśmiech. - Niech nie zapomni o placebo.
Chyba chciała być zabawna.
OCZAMI AMY.
Zegar wskazywał 10.30 rano. Nie miałam ochoty na sen. Ani nie miałam ochoty wstawać z łóżka. W końcu pomyślałam sobie, że trzeba iść się odświeżyć i spakować przed wyjazdem.
Mozolnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.
Justin rano wyciągnął ze mnie kroplówkę, abym mogła polecieć samolotem. Teraz moim jedynym moim problemem były szwy w prawej ręce. W sumie ich było 25. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak Justin musi być wyćwiczony w tym ,aby tak umieć zszywać rany. Odwinęłam bandaż i odkręciłam wodę. Powoli patrzyłam jak wanna staje się pełna. Jedyne co chciałam teraz zrobić to się utopić.
~***~
Majtki, Staniki, koszulki, spodnie, koszula nocna, shorty, buty, kosmetyki... raczej wszystko ze sobą miałam. Nie wiedziałam na ile Jus bierze mnie ze sobą do Indii. Ale ważne jest to, że spełni moje marznie.
Spojrzałam w lustro. Widziałam w nim siebie. Średniego wzrostu, długo włosom blondynkę o bladej karnacji. Wydawałam się szczęśliwa, ale tak naprawdę w głębi cierpiałam. Tak jakby ktoś mnie torturował.
- Jesteś gotowa kochana? - Justin ubrał na szyję swój złoty łańcuch.
- Jestem.
- Przedstawienie czas zacząć. - Moim zadaniem było... rzucić Justina przy wszystkich gościach. A czemu? miałam się dowiedzieć w czasie malowniczej podróży do Indii.
Widziałam masę ludzi. Nikogo nie znałam. Justin godzinę przed tym spakował torby do auta. Stał teraz przy barze i zamawiał wodę. Odetchnęłam głęboko. Zasłoniłam blizny swetrem i zeszłam po schodach.
Bałam się
Justin złapał jakąś laskę za tyłek. A to była Mery. Przebrała się za sztuczną blondi.
- Co ty sobie wyobrażasz?!!! - podeszłam do niego.
- A nic kochanie. - złapał ją za szyje i przyciągnął do siebie.
Ludzie umilkli. Czułam na sobie obce wzroki.
-Na co wy się gapicie kur**?! - boże co ja gadam?
OCZAMI JUSTINA.
Zauważyłem Leona. Był tam. Patrzył na Amy. Chciał jej. Chciał aby była jego zdobyczą.
- To koniec dziwko. - powiedziałem popychając ją na ziemie. Wyszedłem z domu oglądając jak Leo gapi się z uśmiechem na Amy.
Według planu Drake powinien wziąść Amy na tył domu i zaprowadzić do pobliskiego parku, tam gdzie będę na nią czekać.
Siedziałem w aucie. W końcu zauważyłem Amy. Ona biegła... Wrzeszczała... tak jakby uciekała przed czymś... albo kimś... Przed Drake'm
___________________________________________________________-
Proszę was. Kto przeczytał zostawia komentarz na temat części. Przyjmuje krytykę.
kocham was. na razie to tyle <3 buziaki/Alex
-Nie wierzę Ci Drake. - odsunęłam się od niego w razie czegoś. - On nic mi nie wspominał o tym wszystkim. A on mi mówi wszystko.
Zaśmiał się.
- Amy rozumiem Cię, ale on Ci nie mógł mówić wszystkiego. - oparł się o poduszkę. - Nie bez przyczyny tutaj jestem. - usłyszałam dźwięk telefonu.
Podskoczyłam. Mój puls przyspieszył
Niewinnie odebrałam - Ha..Halo? - drżałam. Bałam się. Nie rozumiałam tej całej sytuacji. Drake patrzył się na mnie jakby chciał mnie zabić i wypruć ze mnie flaki.
- Amy. Czy jest u ciebie Drake? - usłyszałam jak zawszę kojący głos Justina. Odetchnęłam.
- Jest.
- Nie pozwól mu nigdzie wyjść. Tylko nie panikuj. Udaj, że się źle czujesz cokolwiek tylko nie pozwól mu wyjść. Mery już do was jedzie. Nie ruszaj się stąd. - rozłączył się. Włoski na karku stanęły mi dęba. W lustrze zobaczyłam, że nagle stałam się jeszcze bardziej blada, co nie zwiastowało dobrze.
- Wszystko dobrze Am? - jego czarne oczy wlepiły się w moją postać.
- Przynieś mi wody. Będę mogła - przerwałam. - pozadawać ci parę pytań? Tak z ciekawości. - posłałam mu "przyjacielski" uśmiech.
- No pewnie. - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
Niepokoiłam się. Justin miał dość niepokojący głos. Jakby coś miało się stać. Co on może przede mną ukrywać? Myślałam, że mi... ufa.
~***~
Robiło mi się coraz zimniej. Po 20 minutach po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Drake zszedł na dół by je otworzyć. Uważając na kroplówkę wstałam powoli z łóżka i przeniosłam się pod drzwi.
- Mery? - Drake najwyraźniej się zdziwił. - Co ty tu robisz?
zapanowała cisza.
- Justin powiedział, żebym przyjechała sprawdzić co jest z Amy. A co ty tu robisz? Nie powinieneś siedzieć w więzieniu za ... wiesz za co kochanie. Za koks? - weszła do środka. Słyszałam jej kroki.
- Zabawne Mery naprawdę. Ale ja przynajmniej nie zarabiałem na prostytucji. - zrobiłam duże oczy. Chyba nie powinnam tego słyszeć.
- Boże Drake! Przestań już. Nie chce rozwalić tego domu, więc albo stąd wyjdziesz i zostawisz mnie Amy, albo zostajesz i mi pomagasz.Z tego co wiem pora na jej leki. - zaczęli wchodzić po schodach. Szybkim krokiem chciałam wskoczyć do łóżka, ale ... wywaliłam się o dywan. Kroplówka wywróciła się i wyrwała wenflon z mojej ręki. Zaczęłam krzyczeć.
Oboje wbiegli niczym strzały do mnie. Czułam się jak niepełnosprawne dziecko.
- Zostawić Cie na chwile.. i widzisz coś ty narobiła? - odwrócił się w stronę Mery
- Nie trzeba było robić awantury przy wejściu. - podeszła do mnie i powoli pomogła wstać. Z mojej ręki leciała mała stróżka krwi.
- Nie trzeba było tu przychodzić - martwo rzucił.
- Zamknijcie się do cholery! - ucichli. - Jesteście tutaj oboje i tak ma być, a teraz mi pomóżcie - krzyczałam jak najęta. Okazało się, że jednak umiem być bez litości. Oboje pomogli mi wstać. Mery poszła do lodówki po nowy woreczek z placebo. Drake za to próbował zrobić mi nowy wenflon, ale nie udawało mu się.
- Amy.
- Nie. - uciekłam z łóżka.
- Amy.
- NIE! - otworzyłam drzwi na balkon. Było gorąco. Około 28 stopni. Szłam po kafelkach. Czułam, jakby moje stopy się paliły. Przeskakiwałam z jednej nogi na drugą. Doszłam do końca tarasu. Zauważyłam Justina stojącego na dole. Zastanawiał się czy wejść do środka. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważy, ale jednak zauważył.
- Amy? Co ty tu do cholery robisz?
Przygryzłam swoje usta.
- Hej Justin.
OCZAMI JUSTINA.
Bez zawahania wszedłem do domu. W nim zauważyłem Mery szukającą czegoś w lodówce.
- Mery wyjaśnisz mi co do cholery tu się dzieje? - przeczesałem palcami swoje włosy.
- To Drake. Nie ja. - zniknęła dalej w poszukiwaniu czegoś.
Włożyłem broń do spodni i skierowałem się schodami do naszej sypialni. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Koksu? Dziwek? Nie. Na podłodze leżała kałuża krwi i rozwalony woreczek z placebo. Obok niego wenflon Amy.
- Drake. Co do kur*y? - oblizałem swoje usta.
- A więc. - obrócił się do mnie. - To było tak, że Amy się wywaliła przez Mery no i ten wenflon się wyrwał, a teraz ucieka po całym domu, bo nie chce drugiego. -głupio się uśmiechnął.
Schowałem swoją twarz w dłoniach. Załamało to mnie kompletnie.
- Gdzie ona jest? - spoważniałem. Najwyraźniej on nie rozumiał sytuacji w jakiej jest Amy.
- Najwyraźniej na tarasie. - szybko wyszedłem na taras. Nigdzie jej nie było. Okno do salonu było otwarte.
- Amy? Jesteś tu? - wskoczyłem przez okno. Nikogo tam nie widziałem. Nagle zauważyłem rękę całą w krwi za szafą. Nawet nie wiem jak znalazłem się obok Amy. Leżała i płakała na ziemi. Załamała się. A z jej ręki nadal leciała krew. Obok leżał odłamek szkła lub lustra. Nie skupiłem się na tym. Skupiłem się na tym, że moja ukochana zadała sobie ból tnąc swoje piękne ręce. Łzy napłynęły mi do oczu. Moja piękna księżniczka cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić. Chciałbym zabrać od niej cały przeklęty ból i znosić ją za nią. Najgorsze było to, że to dopiero początek.
-Amy... coś ty zrobiła? - zacząłem tamować krwawienie. Nie odpowiadała. Po prostu patrzyła się przed siebie i unikała mojego wzroku. - kochanie
Płakałem jak dziecko. Bolało tak bardzo. Każdy jej oddech powodował ból w moim sercu.
- Ci... kochanie... jestem tutaj... wszystko będzie...
- Nie będzie dobrze! - wrzasnęła mi prosto w twarz. - Nie rozumiesz tego, że ja długo nie pożyje? ŻE NIE BĘDĄ ZAJEBISTĄ PANIĄ BIEBER? BOŻE ŚWIĘTY JUSTIN NIE OKŁAMUJ SIĘ! JA UMIERAM! MYŚL, ŻE MAM RAKA BOLI! JA NIE CHCE ŻYĆ! -płakała bez granic.
- To, że ty nie chcesz żyć, nie oznacza, że ci na to pozwolę - złapałem ją mocno za ramiona. - Amy. Jestem na odwyku. Ty jesteś moją tabletką, która mnie leczy. Dzięki tobie staram się zejść na dobrą drogę. Jeżeli Cię stracę to nie przeżyje tego. Strzele sobie kulkę w głowę. Zrobię wszystko, abyś tylko była moja. Abyś była ze mną. Rozumiesz? - popatrzyłem w jej głębokie jak ocean oczy. Wyraźnie było widać strach i ból. Ucieczkę od realnego świata. Płakałem, bo ona płakała. Śmiałem się, kiedy ona się śmiała. I teraz miałem zamiar cierpieć razem z nią.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu wczołgała się na moje kolana, brudząc przy tym moją białą koszulkę. Jej rany krwawiły. Ściągnąłem swój t-shirt, podarłem go i owinąłem dookoła jej ręki. Jęknęła. Nie dziwię się, gdyż rany miała bardzo głębokie. Wziąłem jej zgrabne ciało na ręce i zaniosłem do łazienki. Jednym ruchem rozebrałem i wsadziłem do wanny. Wpuściłem zimną wodę. Protestowała, ale nie słuchałem jej. Zacząłem myć jej ciało z krwi.
~***~
Cicho leżała w łóżku i bacznie obserwowała jak się przebieram. Bałem się zostawić ją samą, więc zadecydowałem, że wezmę kąpiel kiedy zaśnie.
Mery i Drake śpią u nas w pokoju gościnnym. Nadal nie mogę uwierzyć, że do siebie wrócili. Moje życie... to naprawdę kłamstwo. Tak naprawdę nie wiem jak mam na imię. Nie wiem czy Bieber to moje nazwisko. Nawet nie znam mojej prawdziwej daty urodzenia.
- Nie masz zamiaru się do mnie dzisiaj odzywać prawda? - naciągnąłem na siebie bokserki. Patrzyła na swój bandaż na prawej ręce. Za to w lewej miała kroplówkę z placebo. Moja mała księżniczka. - Amy...
Podszedłem do niej bliżej. Usiadłem na łóżku i wtuliłem ją w siebie. Chciało się jej płakać ale otarłem jej łzy.
- Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem ją w czoło.
- w...wiem... - cicho wyszeptała. Ledwo co ją usłyszałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Gdzie zawsze chciałaś pojechać kochanie? - złapałem ją za rękę.
- Indie. - szepnęła bezdusznie. - Zawsze chciałam zobaczyć jak tam jest... - jej całą wymowę przerwał dźwięk telefonu. W dodatku mojego. Dostałem sms.
Nieznany:
DRAKE BIEBER.
Zapomniałem. Zapomniałem na śmierć o Leonie! Kurna co ja mam teraz robić!
- Kochanie.. zaraz wracam dobrze? - pokiwała głową i położyła się na poduszkę.
Wszedłem do pokoju Drake'a.
- Drake wstawaj musimy po... - przerwał. Zobaczyłem Draka całującego się z Mery. Na łóżko. I byli nadzy. Nie wiedziałem czy się śmiać czy może płakać. Jednak wyszło na to i na to.
- Co cię bawi Bieber? - Mery wzięła kołdrę i zasłoniła się nią.
- HAHAHAHAHA... w sumie to ... wy. Dobra Drake. Czekam na dole w salonie musimy pogadać. - zamknąłem drzwi od pokoju. Nie mogłem się opanować przez 5 minut. W końcu przestałem się śmiać.
~***~
- Czyli Leon chce mnie dopaść?
- Tak. Dokładnie tak. Inaczej Amy i Mery na tym ucierpi. - skłamałem. O Mery nie było w ogóle mowy.
- No,ale o co do cholery w tym gównie chodzi? - przetarł swoje czoło.
- Nie wiem stary. Po prostu sobie o nas przypomniał. Mamy u niego jakiś dług?
- Justin. Tu chodzi o zemstę.
Zemsta. Najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek może się komuś przydarzyć. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.
- Chciałbym... zabrać Amy do Indii... To jej marzenie.. ale jak ja zabrać, żeby on nie widział?
- Mam pewien pomysł.
~***~
- Żartujesz?! - Amy była cała uśmiechnięta i rozpromieniała. - Justin ! Nie wierzę Ci.
- To patrz. - podałem jej fioletową kopertę. Z zaciekawieniem ją otworzyła i zaczęła krzyczeć na cały głos.
- JESTEŚ NIESAMOWITY. - przygryzłem wargę.
- No dobra, ale to dopiero początek. Wychodzimy o 20 wieczorem a o 19 zaczyna się impreza Drake'a. Więc na kawałek się załapiemy. Powiedz mi czego potrzebujesz na wyjazd a Mery pojedzie kupić - pocałowałem ją w usta.
- Parę rzeczy, by się znalazło - posłała mi miły uśmiech. - Niech nie zapomni o placebo.
Chyba chciała być zabawna.
OCZAMI AMY.
Zegar wskazywał 10.30 rano. Nie miałam ochoty na sen. Ani nie miałam ochoty wstawać z łóżka. W końcu pomyślałam sobie, że trzeba iść się odświeżyć i spakować przed wyjazdem.
Mozolnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.
Justin rano wyciągnął ze mnie kroplówkę, abym mogła polecieć samolotem. Teraz moim jedynym moim problemem były szwy w prawej ręce. W sumie ich było 25. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak Justin musi być wyćwiczony w tym ,aby tak umieć zszywać rany. Odwinęłam bandaż i odkręciłam wodę. Powoli patrzyłam jak wanna staje się pełna. Jedyne co chciałam teraz zrobić to się utopić.
~***~
Majtki, Staniki, koszulki, spodnie, koszula nocna, shorty, buty, kosmetyki... raczej wszystko ze sobą miałam. Nie wiedziałam na ile Jus bierze mnie ze sobą do Indii. Ale ważne jest to, że spełni moje marznie.
Spojrzałam w lustro. Widziałam w nim siebie. Średniego wzrostu, długo włosom blondynkę o bladej karnacji. Wydawałam się szczęśliwa, ale tak naprawdę w głębi cierpiałam. Tak jakby ktoś mnie torturował.
- Jesteś gotowa kochana? - Justin ubrał na szyję swój złoty łańcuch.
- Jestem.
- Przedstawienie czas zacząć. - Moim zadaniem było... rzucić Justina przy wszystkich gościach. A czemu? miałam się dowiedzieć w czasie malowniczej podróży do Indii.
Widziałam masę ludzi. Nikogo nie znałam. Justin godzinę przed tym spakował torby do auta. Stał teraz przy barze i zamawiał wodę. Odetchnęłam głęboko. Zasłoniłam blizny swetrem i zeszłam po schodach.
Bałam się
Justin złapał jakąś laskę za tyłek. A to była Mery. Przebrała się za sztuczną blondi.
- Co ty sobie wyobrażasz?!!! - podeszłam do niego.
- A nic kochanie. - złapał ją za szyje i przyciągnął do siebie.
Ludzie umilkli. Czułam na sobie obce wzroki.
-Na co wy się gapicie kur**?! - boże co ja gadam?
OCZAMI JUSTINA.
Zauważyłem Leona. Był tam. Patrzył na Amy. Chciał jej. Chciał aby była jego zdobyczą.
- To koniec dziwko. - powiedziałem popychając ją na ziemie. Wyszedłem z domu oglądając jak Leo gapi się z uśmiechem na Amy.
Według planu Drake powinien wziąść Amy na tył domu i zaprowadzić do pobliskiego parku, tam gdzie będę na nią czekać.
Siedziałem w aucie. W końcu zauważyłem Amy. Ona biegła... Wrzeszczała... tak jakby uciekała przed czymś... albo kimś... Przed Drake'm
___________________________________________________________-
Proszę was. Kto przeczytał zostawia komentarz na temat części. Przyjmuje krytykę.
kocham was. na razie to tyle <3 buziaki/Alex
sobota, 15 czerwca 2013
CZĘŚĆ 21
OCZAMI AMY
Z ogrodu usłyszałam dźwięk dzwonka. Justin? Szybko wstałam z
ziemi ocierając rękawami łzy z policzków. Jednym ruchem otworzyłam zamek i
kiedy już chciałam krzyczeć: Kocham cię Justin – moim oczom pokazał się
nieznajomy chłopak. Stanęłam jak zamurowana. Miał kruczo-czarne loki i
niebieskie oczy. Był dużo wyższy od Justina, ale mniej umięśniony.
- Słu..słucham? – nie mogłam złapać równego oddechu.
- Witam. Jestem Drake i od dziś jestem twoim nowym sąsiadem
– uśmiechnął się do mnie.
- Cześć – podałam mu rękę. Zamiast jej uścisnąć pocałował
ją. Szybko wzięłam rękę i wytarłam ją w spodnie – A ja jestem Amy. Mieszkam tu
z moim mężem, ale go aktualnie nie ma – chrząknęłam i splotłam swoje ręce na
klatce piersiowej. – Chciałbyś wejść na herbatę lub kawę?
- Jasne. Dopiero co wszedłem do własnego domu, więc z chęcią
się czegoś napije. – posłał mi ciepły uśmiech i wszedł do środka.
Podążyłam za nim z cichą nadzieją, że zaraz wróci Justin.
Usiedliśmy w kuchni. Kiedy ja brałam się za robienie herbaty on siedział i
rozglądał się dookoła.
- Widziałem, na początku, że jesteś smutna. Coś się stało? –
przeszedł mnie dreszcz. Poczułam jak przyśpiesza mi puls. Przygryzłam wargę.
- Nie… Wszystko jest w najdoskonalszym porządku. – podałam
mu kubek i usiadłam naprzeciw niego – skąd jesteś? – wzięłam łyka wody.
- Jestem z Kanady. – ugryzł kawałek ciastka.
- O to tak jak mój… - ktoś wszedł do środka – mąż.
Justin ciężkim krokiem przyszedł do kuchni. Kiedy tylko
wszedł widziałam, że nie jest zadowolony, że kogoś wpuściłam do domu. Posłał mi
jedno ze swoich zabójczych spojrzeń, ale potem przeniósł się na Drake.
- Witaj Drake. – podał mu rękę. – Dawno cię nie widziałem
stary.
- No ja ciebie też Justin. Amy czemu nic nie mówiłaś, że
Justin to twój mąż? – postawił kubek na blacie.
- A miałam? – ugryzłam się w język. Zrobiła się martwa
cisza.
- To ja się zmywam. Jeżeli chcecie jeszcze wpaść zapraszam
do mnie na 19. Moja dziewczyna robi dużą kolacje. – chwycił swoją kurtkę i
wyszedł z domu.
Kiedy tylko Justin usłyszał dźwięk zamkniętych drzwi
podszedł do mnie. Na jego twarzy panowała harmonia. Tak jakby nic się nigdy nie
stało.
- Skąd go znasz? – odwróciłam się do niego.
- Z Starford. Długa i nudna historia. Nie chcesz wiedzieć. –
oblizał swoje usta. – i jak zadecydowałaś?
Totalnie o tym zapomniałam! Zapomniałam o tym, że mam
dziecko w brzuchu!
- Em.. nie. Znaczy może nie może tak nie wiem. – założyłam
kosmyk włosów za ucho.
- Chodź ze mną – chwycił mnie za rękę i zaprowadził do
naszego pokoju. Posadził mnie na łóżku i czekał na mój ruch.
- Na coś czekamy? – usiadłam po turecku.
- Amy. – Usiadł przede mną. – Wiesz, że cię kocham prawda?
Masz racje… powinniśmy pozbyć się tego dziecka. To nie jest jeszcze pora na
dziecko.
Zamurowało mnie to. Justin, który 3 godziny temu walczył o
to dziecko chce się jego teraz… pozbyć? Halo! Czy mi podmienili męża?
- Kochanie. – chwyciłam go za rękę. – W każdej chwili mogę
pojechać do lekarza na badania i zobaczyć co się da zrobić.. no wiesz…. –
przełknęłam ślinę.
- Jedziemy. – podniósł mnie i za nim się obejrzałam
siedziałam w jego aucie. Jechaliśmy do szpitala.
~***~
Justin siedział przed gabinetem, a ja weszłam do środka.
Doktor powitał mnie ciepłym uśmiechem.
- Witam Pani Bieber.
- Dobry wieczór… Mam pytanie… czy to normalne, że z dnia na
dzień mam coraz mniej siły strasznie się źle czuje i że prawie nic nie jem? –
zobaczyłam w jego oku coś dziwnego.
- Zaraz się przekonamy. Zapraszam – pokazał mi fotel na
którym usiadłam i zaczął robić UsG. Nie wiem czemu, ale strasznie się bałam.
Po zabiegu wyszłam i Justin wszedł do środka. Zniknął na 20
minut.
OCZAMI JUSTINA]
- To jest nie możliwe! Jak pan mógł się tak pomylić?! –
czułem w swoich żyłach furię.
- Panie Bieber. Proszę się uspokoić. Nerwy panu w tym nie
pomogą, a szczególnie krzyk. Niech Pan mi uwierzy, że ciężko jest rozpoznać czy
to dziecko czy.. – urwał.
- Guz?
- Rak. Zawsze jest szansa, że ją uratujemy. Proszę nie
panikować i podporządkować się mnie. Na razie musi brać leki, a jeżeli się
pogorszy to do gry wkroczą zabiegi. Proszę – podał mi receptę na lek, którego
nazwy nie mogłem rozczytać. – 2 razy dziennie po 3 tabletki. Na razie. Z tyłu
jest mój numer jakby coś się działo.
Popatrzyłem mu w oczy. Cisnęło mi się na usta – Jak ty
mogłeś?
- Dziękuje. – skierowałem się do drzwi. – nic jej pan nie
mówił prawda?
- Prawda. – wyszedłem z gabinetu .
Siedziała na jednym z foteli. Skulona i bezbronna jak
dziecko. Chciało mi się płakać na samą myśl co ona ma w sobie.
- I jak kochanie? – powiedziała jak zawsze swoim kojącym
głosem.
Połknąłem ślinę.
- Pogadamy w domu Shawty okej? – objąłem ją ramieniem.
- No.. dobrze? – pocałowała mnie w policzek. Już wtedy byłem
na skraju płaczu.
~***~
Siedziała na kanapie i piła wodę. Od jakiegoś czasu tylko to
piła. Nic więcej. Mozolnie zmieniała kanały w telewizji.
- Możemy pogadać Amy? – usiadłem obok niej.
- Jasne Justin. – wyłączyła telewizor. – Więc jak tam z
naszym dzieckiem?
Zabolało mnie serce. I to mocno.
- Wiesz, że zawszę będę przy tobie. Nie ważne co będzie..
ale ja zawsze będę obok ciebie. Nigdy nie pozwolę ci, abyś była sama. –
przygryzłem wargę… - Amy…
- Justin co jest? – przyśpieszył jej puls. Bała się.
- Nie płacz tylko dobrze? Wszystko będzie dobrze, ale
obiecaj mi, że nie będziesz płakać. Błagam – spojrzałem w jej oczy. Pokiwała
lekko głową. – To nie jest dziecko.
Jej źrenice momentalnie się zmniejszyły. Zaczęła lekko
drżeć.
- To.. to co to jest? – złapała mnie mocniej za rękę.
- Od jakiegoś czasu.. masz guzka w brzuchu. Doktor.. się
pomylił, że to dziecko… Spokojnie można się z tego wyleczyć. Z rakiem można
wygrać…
Na słowo rak napłynęły jej łzy do oczu. Popłakała się i
zaczęła się trząść.
- chodź tu do mnie… - wziąłem ją na kolana i tuliłem z całej
siły jak dziecko. Tyle już przeżyła. Porwanie, ucieczkę… Bóg naprawdę musi mnie
nienawidzić jeżeli daje mi taki ból.
Płakała, a ja tylko szeptałem jej do ucha, że będzie dobrze.
Że będziemy szczęśliwi i że będę przy niej.
- Kocham cie… - powiedziałem a ona tylko cicho
odpowiedziała…
- ja ciebie też….
Nie mogłem przestać jej przytulać. W pewnym momencie
płakałem razem z nią. Po 20 minutach nadeszła pora na pierwszą porcje tabletek…
- Chodź kochanie – wziąłem ją na ręce – pora na pierwsze
tabletki. – nie protestowała. Poddała się mojej opiece. Posadziłem ją na blacie
i wyciągnąłem z półki szklankę. Nalałem jej wody i podałem. Wyciągnąłem z
białej siateczki paczkę tabletek. Położyłem przy niej trzy i schowałem paczkę.
- Połykaj – podałem jej 3 tabletki w kolorze czerwieni.
Bez protestu wzięła je i włożyła do ust. Kiedy tylko je
połknęła – zwymiotowała. Nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem…
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka. Leżałem przy niej
póki nie zasnęła. Kiedy już spokojnie spała wziąłem się za sprzątanie kuchni.
Zajęło mi to 20 minut.
Wybiła 01.30 w nocy. Wyciągnąłem swój telefon i wybrałem
numer Doktora.
- Zwraca tabletki – poważnie powiedziałem.
- Tak jak przypuszczałem.
- Zajebiście, że pan tak przypuszczał, ale co ja mam robić?
– przetarłem swoje oczy, które chciały wydać z siebie płyn.
- Poczekać na mnie. Niestety zostaje opcja dożylna. –
rozłączył się.
Amy bała się Igieł. Zapowiadała się ciężka noc.
~***~
Przyjechał po 20 minutach z średniej wielkości walizką.
- co to jest?
- zobaczysz Bieber.
Amy leżała na łóżku i cicho chrapała. To było bardzo urocze.
Niestety musiałem ją obudzić z tego snu.
- Amy… kochanie. – cicho szeptałem do jej ucha.
- Hm? – cicho odpowiedziała.
- Wstawaj proszę będzie teraz takie małe pik a potem możemy
dalej spać. – wziąłem ją na ręce.
Kiedy zobaczyła doktora zrobiła wielkie oczy. Zdążył już
postawić przenośną kroplówkę.
- Pani Bieber. To na razie jedyna opcja na podawania
lekarstw – wyciągnął igłę – będzie musiała pani z tym być 2 dni. Da pani radę?
- Boże Justin nie! – wyrwała się z moich rąk i schowała za
moimi plecami.
- Amy – cicho powiedziałem.
- Nie. – złapałem ją za ręce i posadziłem obok siebie. – daj
panu doktorowi rączkę dobrze? To tylko małe pik kochanie a ja jestem przy
tobie.
- To serio konieczne ? – cicho się we mnie wtuliła.
- Tak kochanie. No już jestem przy tobie. – posłuchała się
mnie. Podała doktorowi prawą rękę i czekała na ukłucie. Cały czas była wtulona
we mnie. Kiedy igła wbiła się w jej skórę cicho jęknęła z bólu i popłakała się.
~***~
- Jak ja mam z tym spać? – wskazała palcem na kroplówkę z
białym płynem.
- Normalnie. – ściągnąłem z siebie koszulkę i spodnie. Była
3 w nocy, a my jeszcze nie spaliśmy. –
jestem z ciebie bardzo dumny kochanie. – przeczesałem swoje włosy.
- Justin… - szepnęła. – chodź już spać.
- Miałem taki zamiar, ale nie. Mam coś do roboty – puściłem
jej oko i oblizałem usta.
- Niby co ? – posłała mi spojrzenie „aha fajnie”
Tylko cicho się zaśmiałem i usiadłem na niej. Złożyłem na
jej ustach pocałunek. Gorący i długi. Cicho jęknęła. Za nim się obejrzała nie
miała już na sobie koszuli nocnej.
OCZAMI AMY.
Oboje zasnęliśmy po 4 nad ranem. To była szalona i dziwna
noc. Dowiedziałam się, że mam raka, ale Justin jakoś pomógł mi o tym zapomnieć.
W mojej prawej dłoni miałam cienką rurkę, która była podłączona do kroplówki. W
nocy zastanawiałam się jak ja z tym będę się myć.
Obudziło mnie lekkie szarpnięcie. Szybko otworzyłam oczy i
zobaczyłam Jusa.
- co ty do cholery robisz? – rzuciłam złym tonem.
- Zmieniam ci kroplówkę? – uśmiechnął się do mnie.
- Nie powinieneś
spać?
- Jest 13 po południu słońce.
O boże. To ja tyle spałam? Tyle z dnia przegapić.
- Haha zdziwiona prawda? – pocałował mnie w czoło.
Zapanowała cisza. – Będę musiał dzisiaj wyjść na dwie godzinki. Ewentualnie
cały wieczór.
- Justin!
- No co? – usiadł na komodzie.
- Ja mam tu siedzieć cały dzień sama?! No ej! –przetarłam
dłońmi twarz.
- Załatwiłem ci towarzystwo – przygryzł wargę. – Drake cie
będzie miał na oku. Poznacie się haha – puścił mi oko – wiem, że o tym marzysz.
Chwyciłam najbliższą rzecz jaka była w pobliżu i rzuciłam w
niego. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Całą naszą radochę przerwał dźwięk telefonu
Justina.
- Słucham? – powiedział poważnym tonem. – Zrozumiałem.
Dajcie mi 10 minut. – rozłączył się.
- Musisz teraz wyjść prawda? – zrobiłam smutną minę.
- Tak. Kocham cie – pocałował mnie w czoło. – Będę do ciebie
dzwonić albo pisać co godzinę.- chwycił swoją skórzaną kurtkę – pa! – już go
nie było.
No pięknie. Właśnie zostałam skazana na spędzenie całego
dnia z Drake’m.
~***~
Drake przyszedł około 30 minut po wyjściu Justina.
- Amy? – krzyknął z dołu.
- Na górze. Trzecie drzwi po lewej. – odpowiedziałam.
Słyszałam jak wspina się po schodach do pokoju. Kiedy wszedł zobaczyłam że
trzyma siatkę z filmami i popcornem. Uśmiechnęłam się. Zapowiadało się
ciekawie.
OCZAMI JUSTINA.
Dojechałem do magazynu na World street. Wszedłem do środka i
zobaczyłem tam mojego oprawce.
- Widzę, że się mnie słuchasz. Cieszę się. – wysłał mi
szyderczy uśmiech.
- Leon przestań już pogrywać dobrze? – odbezpieczyłem broń.
– czego chcesz?
Zaśmiał się. Jakbym nie miał nic do roboty.
- Po prostu mam dla ciebie zadanie. A potem będziesz wolny
jak ptak – pokazał rękami gest skrzydeł ptaka. Zastanawiałeś się czemu nie
znaleziono ciała …………. ?
Moje serce przyspieszło. W głowie pokazały się wspomnienia.
- O tak Bieber. Chodź tutaj J.Z – klasnął w dłonie.
Zobaczyłem go. Był moją rodziną. Nie straciłem go. Stał żywy
naprzeciw mnie. Zdziwiło mnie to.
- J.Z – powiedziałem.
– o co tu chodzi Leo ?
- Chodzi tu o to, że to jest dla ciebie ważna osoba prawda?
– podszedł do niego. Dopiero teraz zauważyłem, że jest związany. – O to co się
stanie z Amy. – strzelił mu w skroń.
CHCIAŁEM GO ZABIĆ RZUCIŁEM SIĘ NA NIEGO. RZUCIŁEM SIĘ NA
NIEGO, BO ZABIŁ MI PRZYJACIELA. PRZYJACIELA, OD DZIECKA.
Coś mnie złapało o d tyłu i rzuciło na ziemię. Jęknąłem z
bólu. Plunąłem krwią.
- Posłuchaj mnie – podszedł do mnie bliżej. Widziałem tylko
jego nogi – masz 5 godzin na odnalezienie swojego przyjaciela stąd. Oj tak.
Chodzi mi o przyjaciela Mery i ciebie. Przyprowadź go do mnie, a potem będziesz
wolny jak ptak. – zniknął w ciemności.
Nie wiem co się dookoła mnie dzieje. Co musiałem zrobić i
czemu. Miałem 5 godzin na znalezienie jednej osoby i dostarczenie mu jej.
Najgorsze było w tym to, że tą osobą był… Drake.
OCZAMI AMY.
Oglądałam z Drake’m film. A mianowicie Toy Story. Nie wiem
czemu, ale bardzo się śmialiśmy.
- Drake? – odwróciłam się do niego.
- Tak?
- Co cię łączy z Justinem? – przygryzłam w wargę
- Serio Amy? – pokręciłam głową. – no dobra… a więc tak.
Kojarzysz jego mamę prawda? Prawda. Kiedyś po prostu zrobiła sobie dziecko z
głową gangu. To było przed Justinem. Urodziła mnie i oddała mojemu tacie. 4
lata potem urodził się Justin i przeniosła się do Starford zapominając o mnie i
moim tacie. I tak chyba było najlepiej. Ale ja odwiedzałem Justina, a ona o tym
nie wiedziała. To ja go tak naprawdę wprowadziłem w życie gangu.
BOŻE TO CO DO MNIE DOTARŁO … NIE
WIERZYŁAM. LEŻAŁAM W ŁÓŻKU… Z BRATEM JUSTINA. A on nadal do mnie nie napisał….
__________________________
HEJ WAM. NIEDŁUGO OPOWIEŚĆ SIĘ NAPRAWDĘ SKOŃCZY
KOMENTUJCIE J CZY SIĘ PODOBA CZY NIE HAHA /Alex
HEJ WAM. NIEDŁUGO OPOWIEŚĆ SIĘ NAPRAWDĘ SKOŃCZY
piątek, 7 czerwca 2013
CZĘŚĆ 20
OCZAMI JUSTINA.
To co przed chwilą usłyszałem – zadziałało na mnie jak kop
adrenaliny. Ja? Ojcem? Niedorzeczne. Z całej siły przytuliłem Amy, jedną ręką
wycierając jej łzy z policzka.
- Amy najdroższa, czemu płaczesz? – pocałowałem ją w czoło.
Nastąpiła głucha cisza. Jedynym dźwiękiem jaki można było usłyszeć to nierówny
oddech Amy.
- Justin… - westchnęła łapią mnie za koszulkę – bardzo się
cieszę, ale czy my damy rade? Czy jesteśmy bezpieczni?
Tego się bałem najbardziej. Miała rację. Nie będziemy
normalną rodziną.
- Tak – bez zastanowienia powiedziałem – Jedyne czego możemy
się obawiać to wybór imienia dla dziecka.
Uśmiechnęła się i zachichotała. O to mi chodziło. O danie
poczucie bezpieczeństwa.
- Czeka nas wspaniałe 9 miesięcy – wspięła się na palce i
pocałowała mnie w usta. Otuliłem ją ręką.
-Chodźmy do domu kochanie. Trzeba zacząć ciebie dbać. –
wziąłem ją na ręce i zaniosłem do domu.
Już zamiast jej łez widziałem piękny uśmiech.
Kiedy poszła pod prysznic pozwoliłem sobie wyjść na
papierosa. Uspokoiło to mnie i w końcu mogłem poukładać myśli. Zostanę ojcem,
przez co jeszcze bardziej kocham Amy. Będę musiał teraz chronić ją i dziecko
przed moim złym życiem. Biedna Amy… ona nic jeszcze o mnie nie wie.
- Justin? – z myślenia wyrwało mnie ciche wołanie Am.
Rzuciłem papierosa na ziemię i wszedłem do pokoju. Moja księżniczka stała w
moim za dużym podkoszulku. Trzęsła się. Instynkt kazał mi podejść do niej i
utulić do snu. I tak zrobiłem.
- Słucham? – przykryłem ją atłasową kołdrą.
- Kładź się przy mnie w tym momencie. – Pociągnęła mnie za
rękę przez co leżałem tuż obok niej.
- Kocham was – pocałowałem ją w usta.
- Ja ciebie też i jestem pewna, że ono ciebie też.
Objąłem ją ręką i cicho nuciłem naszą piosenkę. W końcu sen
opanował ją i mnie…
~***~
OCZAMI AMY.
Strzał. Krzyk. Płacz. Dziecko.
Obudziłam się w środku nocy łapczywie czerpiąc powietrze.
Ręką szukałam Justina. Znalazłam go.
- Uf… to był tylko sen – cicho powiedziałam starając się nie
obudzic Jusa.
Znowu położyłam się przy nim. Wzięłam swoją dłoń i zaczęłam
masować brzuch. Myśl, że w nim jest nasze dziecko… Przerażało to mnie. Chociaż
jeszcze się nie urodziło – kochałam je. Najmocniej na świecie. W myślach nuciłam kołysankę mojej mamy i
zasnęłam.
Obudził mnie dźwięk mycia zębów. A dokładniej zębów Justina.
Mozolnie otworzyłam oczy i zobaczyłam Biebera w samym ręczniku, myjącego zęby.
Przeglądał się w lustrze i zobaczył, że się obudziłam.
- Obudziłem cię? – wyciągnął szczoteczkę z ust.
- Nie, nie obudziłeś – przeciągnęłam się w łóżku – głodna
jestem.
Uśmiechnął się do mnie. Wszedł do łazienki.
- Na co masz ochotę? – krzyknął z niej. Bez zastanowienia
wstałam z półka i podbiegłam do niego. Koszulka Justina na moim ciele była
wymiętolona. Włosy potargane, a policzki zarumienione. Miał już na sobie
bokserki. Podbiegłam do niego i pocałowałam go gorąco w usta. Podniósł mnie i
posadził na blacie.
- Ciebie – cicho powiedziała całując go szyi.
- Jesteś piękna, wiesz? – założył mi za ucho jeden kosmyk
włosów. Uśmiechnęłam się. Jego miłość była do mnie tak szczera i prawdziwa, że
czułam ją w kościach.
- Zjadła bym może…. Kanapki z dżemem oraz słoną jajecznicę –
oblizałam usta.
Zaczęliśmy się śmiać tak jakby nic się nie stało. Przeszłość
nie miała znaczenia. Ona tylko umocniła nasze uczucie do siebie.
- Dobra, a więc ty się ubierz, a ja pójdę przygotować Ci
śniadanie. – pocałował mnie w czoło i wyszedł z łazienki. Odetchnęłam. Omyłam
swoją zmęczoną twarz lodowatą wodą. Z niechcenia narzuciłam na siebie luźną
koszulkę Justina oraz spodnie od dresów.
Zastałam go w kuchni, czekającego na mnie ze śniadaniem.
- Madame – podszedł do mnie i zaprowadził do stołu. Posadził
mnie i podał tacę.
Kiedy ja pałaszowałam swoje śniadanie Justin siedział po
przeciwnej stronie i pisał sms.
- Z kim tak piszesz? – przełknęłam ostatnią łyżkę
jajecznicy.
-Z nikim kochanie – wyłączył telefon i schował do kieszeni –
Dzisiaj zabieram cię na spacer po plaży. Ale ubierz się ciepło, aby dziecku nie
było zimno.
Przegiął. Doskonale o tym wiedział. Wstałam z miejsca ‘’
zabijając go’’ wzrokiem.
- O co ci chodzi? – wsadziłam z hukiem talerz do umywalki –
Dziecko nie ma jeszcze 10 centymetrów, a ty już takie rzeczy odstawiasz! Justin
weź się ogarnij!! Jeszcze doprowadzisz do tego, że
- Że co?! – zdenerwował się. Widziałam w jego oczach furię.
- Doskonale wiesz co mam na myśli! O tak! Usunę tą ciąże! –
co ja do cholery powiedziałam? Stał i widziałam jego wyraz twarzy. Próbował opanować
krzyk, albo płacz.
Niestety ja nie jestem taka twarda i popłakałam się.
Pobiegłam na górę do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Usiadłam na ziemi i
oparłam się o ścianę. Łzy same zaczęły mi spływać po policzkach. 1:1. Teraz ja
przesadziłam.
Modliłam się, aby tu przyszedł i przeprosił. Ale tego nie
zrobił.
Zegar wybił 13 po południu. Wytarłam swoje mokre policzki i
wyszłam z pokoju. Justina na piętrze nie było. Zeszłam powoli na dół. Też
nikogo nie było. Drzwi do ogrodu były otwarte. Instynkt zaprowadził mnie do niego. Kwiatu
rozkwitały, a ptaki śpiewały swoją pieśń.
Nie było go.
- Justin? – cicho powiedziałam rozglądając się dookoła.
Usłyszałam ciche westchnięcie za drzewem. Tak. To musiał być
Justin. Musiał.
Podbiegłam do niego i gdy miałam się wychylić ręka Justina
złapała mnie za nadgarstek. Serce błyskawicznie przyśpieszyło. Zamknęłam oczy z
nadzieją, że to tylko sen.
- Amy.
- Justin? – byłam już w jego objęciach. Nie wiedziałam co
się dzieje.
Pocałował mnie w czoło.
- Masz racje. Masz cholerną racje co do tego wszystkiego.
Nie powinienem się tak przejmować nie powinienem w ogóle pozwolić ci za mnie
wyjść
- Justin..
- Nie przerywaj mi. Jestem fatalnym przyjacielem, mężem, i
na pewno też ojcem. Nigdy nie będziemy mieć zajebistej szczęśliwej rodziny Amy.
Nigdy, bo ja mam masę wrogów. W każdym momencie mogą nas zaatakować i odebrać
mi ciebie. A ja bym tego nie zniósł. Posłuchaj mnie – wziął moją dłoń. – Nie
chce cie stracić. I póki jesteś ze mną narażam cię na to. Kocham cię. Jestem naprawdę szalony jeżeli jeszcze cie
nie spławiłem. A wiesz czemu tego nie zrobiłem? Bo jesteś moim powietrzem i bym
nie przetrwał bez ciebie dnia, tygodnia, miesiąca , roku… - złożył na moich
ustach lekki pocałunek. Dopiero teraz wiedziałam co to znaczy pocałunek. Nikt
jeszcze mnie tak nie pocałował. Z miłością i delikatnością. Rozpływałam się.
Chciałam przerwać, ale nie mogłam. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
- Justin… przestań… - odepchnęłam go od siebie. – Ja tak naprawdę nie chce tego dziecka… -
widziałam w jego oczach przerażenie.
- Ale dlaczego Amy? – oparł się o drzewo.
- Mam 19 lat… a ty ile masz?
- 20.
- Nie uważasz, że to za szybko za dziecko? Dopiero od paru
miesięcy jesteśmy małżeństwem i przez tego Titanica jestem w ciąży. Nie chce
być tak szybko mamą… Jeszcze nie posmakowałam życia – moje żyły płonęły.
Zagryzłam usta.
Justin popatrzył w niebo i jakby próbował się uspokoić.
- Wybór należy do ciebie. Ja nie chce wpływać na ten wybór.
– włożył ręce w kieszenie i ruszył do wejścia – Jadę na miasto. A ty rób co
chcesz – zatrzasnął drzwi.
Jedyne co teraz chciałam zrobić to znaleść się pod ziemią i
nie żyć.
~***~
OCZAMI JUSTINA.
To był jej wybór. Nie mój. Bardzo tego dziecka chce, ale ona
jak widać nie.
Wsiadłem do auta ze złości zatrzaskując drzwi. Założyłem
okulary na oczy i włożyłem klucz do stacyjki. Lekko odetchnąłem i wcisnąłem
pedał gazu. Rozglądałem się po okolicy, ale nikogo nie było. A to bardzo
dziwne, gdyż dochodzi 14 po południu.
BUM.
Nagle przed moimi oczami ukazały się wspomnienia. Porwanie
Amy. Nocka w Motelu. Jej sukienka. Oświadczyny. WSZYSTKO.
Gwałtownie zahamowałem. Czułem, że moje żyły zaczynają mnie
parzyć. Paliłem się od środka. Z całej opresji obudził mnie dźwięk telefonu.
- Słucham?! – warknąłem z trudem oddychając.
- Czekam już na ciebie – rozłączył się.
Wziąłem parę wdechów i oblizałem
usta. Czas na spotkanie. Pojechałem dalej.
Podjechałem pod umówione miejsce i wyszedłem z auta. Szybkim
krokiem podążyłem w ciemną uliczkę. Tak jak myślałem czekał już tam na mnie.
Opierał się o drzwi i palił papierosa.
- I co Bieber? Jak tam po małym wypadku? – szyderczo się
uśmiechnął. – Oh no tak nic mi nie zrobisz. Bo możesz ją stracić. – roześmiał
się.
- Zamknij się. – rzuciłem mu podłe spojrzenie. – Po co do
mnie do cholery pisałeś? Wiesz, że nie siedzę już w tym gównie od kiedy Amy…
- Amy Amy Amy… nasza mała Amy. Przestań się opierać na niej
i zacznij działać. Ona ci podcina skrzydła brachu. – poklepał mnie po plecach.
– Nie pamiętasz tych twoich nocnych wyczynów? Jak wciągałeś tyle koki ile
mogłeś? – potarł nos.
- Nie chce pamiętać. Przejdź w końcu do rzeczy. – roześmiał
się. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie czarny długi płaszcz.
- Nie bez przyczyny cię tu wezwałem. Masz potencjał. Moja
umowa jest prosta i krótka. – chrząknął. – Dołączasz do mnie, a ja zostawiam w
spokoju twoją Amy. Nie masz wyboru Bieber. Patrz – podał mi telefon a na nim
jej zdjęcia. W dodatku z dzisiaj. – w każdej chwili mogę ją zabić.
Myśli plątały mi się w głowie. Co robić ?! CO ROBIĆ?!
- Ona jest w ciąży. Dobrze o tym wiesz. Daj mi 9 miesięcy
spokoju, a będę cały twój. – zacisnąłem pięści.
- Niech ci będzie Bieber… czekaj na moje instrukcje.Jeżeli
nie… to po niej – zniknął w ciemności.
Co ja narobiłem? Nie tylko nie to… Muszę przekonać ją do
ciąży.. a potem wywieść jak najdalej umiem.
_____________________________________________________
na razie tylko tyle. eloo./Alex
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)