OCZAMI JUSTINA.
Wysiadłem z auta. Bez zastanowienia. Amy była już coraz bliżej mnie. W końcu,gdy wpadła w moje ramiona zobaczyłem, że płacze.
- Wsiadaj do auta - posłuchała się. Zbyt bardzo się bała,aby zrobić coś innego. Drake dosłownie 10 sekund po tym gdy ona wsiadła dobiegł do mnie.
Odblokowałem broń. I przymierzyłem się do strzału.
- Justin daj mi się wytłumaczyć! - dyszał jak szalony.
- Co jej zrobiłeś?! - kopnąłem go w brzuch. Leżał na ziemi. Stanąłem nad nim i przyłożyłem broń do skroni.
Nie odpowiadał. Tylko głupio się uśmiechał.
Nie wytrzymałem. Przyłożyłem mu w głowę. Zemdlał.
Biegiem podbiegłem do auta z hukiem zamknąłem drzwi. Nie zapinając pasów wcisnąłem gaz i pojechaliśmy przed siebie.
- Amy mów o co chodzi - zapaliłem papierosa.
- Kiedy miał mnie zaprowadzić na tył domu... Nie podszedł do mnie. Podszedł do tego typa w płaszczu. Nie wiem co się potem działo. Drake przekazał mu jakąś kartkę,a on dostał kasę. Nie wiem zobaczyłam to i mózg kazał mi uciekać więc to zrobiłam.
Wypuściłem z ust idealne koło i wyrzuciłem papierosa przez okno.
- Spanikowałaś.
- No... może... trochę..
- Kurna Amy! Pobiłem swojego brata za taką pierdołę ? Ja nie mogę Amy!
- No przepraszam Cię Justin ale to wyglądało tak podejrzanie!
- Okej dobra. Już. Zmiana planów.
- Jak to zmiana planów? - popatrzyła się na mnie wzrokiem " zaraz cię zabije "
- Normalnie. Nie Jedziemy do Indii. Zawracamy do domu. - zawróciłem auto.
- Ale jak to? Obiecałeś mi ! - łzy napłynęły jej do oczu.
- Wiem, ale teraz to już się zamknij.
Co ja powiedziałem? Przekręciła się na drugi bok i powstrzymywała łzy gryząc swoje wargi.
Miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Ale nic z tego.
~***~
Podjechaliśmy pod dom. Wszędzie były auta. Cały trawnik był w nich. Można było stwierdzić, że impreza się rozkręciła.
- Idziesz prosto do sypialni i siedzisz tam rozumiesz?
Popatrzyła się na mnie i nic nie odpowiadając wyszła z auta. Uderzyłem pięścią w kierownice. Uspokoiłem swój oddech licząc do 10.
10
9
8
7
6
5
4
3
2
1
Wysiadłem z auta. Ludzie byli wszędzie. Przeczesałem palcami włosy. Otworzyłem drzwi do domu. Ludzie tańczyli wszędzie. Oraz wszędzie lał się strumieniami Alkohol. Przy barze zobaczyłem Drake. Podszedłem do niego.
- Plan się udał. Poproszę szkocką - powiedziałem do barmana.
- Ten plan był straszny. W jej oczach jesteś teraz... nie wiem nie umiem dobrać słów - wziął łyka z przezroczystej szklanki.
- Na ten czas to jest najlepsze wyjście,aby uchronić ją przed Leonem.
- Tu się zgadzam Justin.
- Co było napisane na kartce, którą mu dałeś ? - przeleciał mnie wzrokiem.
- Umówiłem was. - uśmiechnął się - no i kupiłem od niego kokę. Chcesz trochę? - pokazał mi woreczek z białym proszkiem.
- Wiesz nie nie chcę. Potem mi powiesz gdzie i kiedy okej? Muszę znaleźć Mery aby pogadała z Amy.
- Powinna być w ogrodzie.
OCZAMI AMY.
Nienawidzę go. Nie chce go. Ale go kocham! Trzasnęłam drzwiami od pokoju i osunęłam się. Nie chciałam płakać. Kolejny raz złamał obietnice. A ja głupia nadal przy nim jestem. Wstałam i wyciągnęłam torbę spod łóżka. Otworzyłam szafę i zaczęłam wrzucać do torby wszystkie moje rzeczy. W końcu łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Szafa została tylko z rzeczami Justina. Opróżniłam wszystkie półki ze swoimi rzeczami.
Nagle ktoś zapukał.
- Mogę wejść? - zobaczyłam Mery, która w ręku trzymała herbatę.
- Chyba nie masz wyboru - położyłam torbę na ziemię i usiadłam na łóżku. - Po co tu przyszłaś?
- Pakujesz się gdzieś? - odstawiła kubek.
- Najwyraźniej tak... - położyłam się.
- Kochana posłuchaj mnie - zmieniła ton na łagodniejszy. - Justin cię kocha ponad życie. Nigdy nie widziałam, żeby kogoś tak kochał. Stara się zawsze być przy tobie i cię ochraniać, ale widzisz, że na ciebie zawszę będzie czyhać niebezpieczeństwo. Grożą ci porwania, okupy, nawet nie wiesz co się dzieje. Nie wiem co Ci mogę powiedzieć naprawdę, ale wasz związek jest niebezpieczny oraz
- Chce pojechać do domu. Do Kansas. Do mojej rodziny. Do Melisy. Nie ma mnie tam prawie ponad rok - przerwałam jej.
Popatrzyła się na mnie i westchnęła.
- Zawiozę Cię na samolot dobrze?
Pokiwałam głową.
Kiedy wszystko było spakowane, a impreza trwała w najlepsze postanowiłam napisać list do Justina. Położyłam go na mojej poduszce.
- Chce wyjść tylnym wyjściem. Nie chce,aby mnie widział - chwyciłam torbę i przewiesiłam przez ramię.
- Jak chcesz - wyszłyśmy z sypialni. Ludzi było coraz więcej. Dochodziła 1 w nocy.
Wyszłyśmy tylnym wyjściem przez kuchnię.
Mery zawiozła mnie na lotnisko.
- Masz tu pieniądze na bilet. Trzymaj się - przytuliła mnie i podała kopertę
- Dziękuje - weszłam do środka. Ustawiałam się w kolejce w kasie.
Gdy w końcu była moja kolej podeszłam do starszej pani.
- Co dla ciebie?
- Jeden bilet do ...Kansas.
OCZAMI JUSTINA.
Szukałem jej po całym domu. Tłum ludzi mi w tym przeszkadzał. Nigdzie też nie było Mery.
- Justin - zaczepił mnie Drake. - Zaraz masz spotkanie z Leonem.
- Gdzie?
- Stary magazyn.
Stary magazyn - oto właśnie tam dokonywało się przemytów i tych innych. Chwyciłem swojego ful capa i ubrałem na głowę. Przepchnąłem się do wyjścia. Kiedy miałem już wsiadać do auta stwierdziłem, że się przejdę.
Szedłem przed siebie. Dookoła panowała ciemność. Ludzie dawno już spali. Nagle nastała całkowita ciemność.
- Więc to ty jesteś Justin Bieber tak?
- W rzeczy samej.
- Czy to ty odpowiadasz za grupę Haker?
- Można tak powiedzieć.
- Chciałbym się dołączyć.
- Zabawny jesteś. Czemu chcesz do nas dołączyć?
- Bo jestem tacy jak wy.
Zapanowała cisza. Justin, J-Z, Alan i reszta spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Nie jesteś i nigdy nie będziesz takim jak my. Rozumiesz? - Justin stał od niego 2 centymetry trzymając w ręku odblokowaną broń.
- Już nim jestem.
- Udowodnij - Justin się odsunął i usiadł na krześle. - Przyprowadźcie tą dziewczynę... Jak ona tam miała... Jeny.
Chłopak rozszerzył oczy.
- Nasza mała Jeny - Justin zaczął mówić - Wisi nam dużo kasy za koks. Prawda chłopcy? - chłopcy odpowiedzieli wiwatem. - Trochę się nią zabawiliśmy. Całując ją, rozbierając... ah wiesz jak to jest prawda?
W tym momencie Jeny została przyprowadzona i przywiązana do krzesła. Krwawiła.
- Panie... Leonie prawda? - Justin zaczął się śmiać. - Zabij ją.
-Ale to jest moja siostra.
- Powiedziałem zabij - Justin przysunął do niego pistolet.
Leon nie wziął pistoletu odwrócił się i odszedł.
- Ej ty Leon. Patrz - Chłopcy wzięli Jeny i trzymali ją. Justin wycelował w jej głowę i strzelił.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy, ale nie Leon.
- Co to do cholery było? - leżałem na ziemi. Cały spocony i roztrzęsiony. Wspomnienia o, których zapomniałem wydarły się z mojego umysłu.
Żałuje tego dnia. Żałuje tego, że tak postąpiłem. Moje dłonie zawszę będą brudne od czyjejś krwi. Wstałem z ziemi i otrzepałem się. Spojrzałem na zegarek. Miałem 10 minut aby dojść do magazynu.
~***~
- Witaj Bieber - Leon stał ze swoim gangiem w magazynie.
- Co tym razem Leon? - oparłem się o kartony.
- Chce Ci dać drugą propozycję. Mianowicie taką, która Cię zadowoli.
- Słucham.
- Wybaczę Ci śmierć Jeny. Chcemy,abyś do nas dołączył Justin. Ty i twój brak pohamowań. Twoja żądza krwi. Byłbyś perłą w moim składzie.
- Dlaczego mam do was dołączyć?
- Bo nie masz już żadnej rodziny. Wszystko co miałeś... straciłeś. U nas zdobędziesz to czego będziesz chciał.
- Nie.
- Potrzebujemy cię przynajmniej na jedną misję. Potem będziesz.. wolny jak ptak... odmieniony.
Zatrzymałem się. Przed oczami miałem obraz, gdy porwałem pierwszy raz Amy... jak leżeliśmy razem z motelu.
Mój świat kręcił się dookoła niej. A teraz wszystko straciło sens.
- Chuj mnie to obchodź. Jedyne teraz co chce mieć to spokój. - przetarłem ze zmęczenia moje oczy.
- To twoja decyzja. Jeżeli zmienisz zdanie.. zadzwoń.
OCZAMI AMY.
Zapukałam do drzwi.
- Amy? - zobaczyłam moją mamę.
- Tak, mamo... to ja - rzuciłam się jej w ramiona.
- Co się z tobą działo przez ten cały czas? Martwiłam się! - wtuliła mnie mocno w siebie.
- Mamuś mogę z tobą pogadać rano? Jestem zmęczona i zaraz Melisa tu przyjdzie.. potrzebuje jej.
- Nie ma problemu. Chcesz coś do picia jedzenia?
- Po prostu.. pozwól mi iść się położyć.
Mój pokój nic się nie zmienił. Nadal był w nim bałagan sprzed ucieczki. Chciałam robić wszystko byle nie myśleć o Justinie. Wyciągnęłam swój telefon z kieszeni i wybrałam numer Melisy. Po 3 sygnałach odebrała.
- Przyjeżdżaj tutaj.
- Do Kalifornii ? Powaliło Cię? - usłyszałam jej zaspany głos.
- Jestem w domu skarbie.
- Będę za dziesięć minut.
Rozłączyła się.
Zrzuciłam z siebie jeansy oraz bluzkę. Założyłam swój niebieski dres i niecierpliwe czekałam na nią.
~***~
- Nie zdajesz sobie sprawy jak ja za tobą tęskniłam. - przytulała mnie jak za dawnych czasów. - Chodź pomogę Ci to ogarnąć.
Chociaż była zaspana, nadal denerwował ją bałagan i pomogła mi to posprzątać.
Po 15 minutach było czysto jak nic.
- Kochana opowiadaj czemu wróciłaś?
- Uciekłam od Justina - bawiłam się swoją obrączką.
- Pani Bieber uciekła od Pana Biebera?
- Przez ten długi czas wiele się działo... sama dobrze o tym wiesz. Porywano mnie, krzywdzono, wszyscy myśleli że jestem w ciąży, a tak naprawdę okazał to się rak. Justin ma teraz stare porachunki.. nie wiem. musiałam odejść.
- Czekaj.. słucham? Masz raka?
- Małego, ale to mnie nie obchodzi.
- Zabije go. Dobrze o tym wiesz - wzięła łyk czekolady. - Twoja mama wie?
- Nie. Powiem jej rano.
- Co masz zamiar zrobić z Justinem?
- Nie wiem. Chce zniknąć z jego życia. Kocham go, ale nie umiem z nim żyć i także nie umiem bez niego.
- Wiesz co jest straszne? Gdybym Cię nie wzięła do tego cholernego parku nigdy byś go nie poznała.
- Czasami mam wrażenie, że tak było by lepiej.
OCZAMI JUSTINA.
Kiedy wróciłem do domu, był on już pusty. Drake spał na kanapie, a Mery była w niego wtulona. Nagle coś mnie w sercu zabolało.
- Amy.. - szepnąłem i skierowałem się do naszej sypialni.
-Kochanie tęskniłem - nikogo nie było w pokoju.
Jej wszystkie rzeczy po prostu zniknęły. Łzy napłynęły mi do oczu.
- Amy?
Zobaczyłem list na poduszce. Na nim było napisane moje imię.
Otworzyłem go i zacząłem czytać.
Justin..
Kiedy ty to będziesz czytał, mnie już dawno nie będzie. Nie umiem tak żyć. Robisz na mnie dużą presję. Ja po prostu nie umiem. Kocham cie. I zawszę będę, ale zadecydowałam, że odchodzę. ODCHODZĘ. Zrozumiałam, że zawszę będziesz mieć wrogów, którzy będą chcieli mnie zniszczyć. Czuje się jak trofeum. Nie zrozum mnie źle. ale zapomnij o mnie. Wiem, że to dla ciebie nie jest łatwe, bo nigdy nikogo tak nie kochałeś jak mnie. Nie masz rodziny, ale ja ją byłam.
Daj mi trochę czasu. Płaczę i będę tęsknić. Znowu zawaliłam. Nie umiem być zajebistą Panią Bieber. Wiesz gdzie mnie możesz szukac.. ale proszę... najpierw załatw swoje sprawy..
kocham cię.
Amy
Popłakałem się. Właśnie w tej chwili chciałem zginąć i przepaść na zawszę.
Wybrałem numer telefonu Leona.
- Słucham?
- Wchodzę w to.
___________________________________________________________
dobrze to jest raczej ostatnia część przed wakacjami.
komentujcie krytykujcie co chcecie. liczy się dla mnie wasze zdanie.
buziaki./Alex
AS LONG AS YOU LOVE ME
środa, 26 czerwca 2013
niedziela, 23 czerwca 2013
CZĘŚĆ 22
OCZAMI AMY.
-Nie wierzę Ci Drake. - odsunęłam się od niego w razie czegoś. - On nic mi nie wspominał o tym wszystkim. A on mi mówi wszystko.
Zaśmiał się.
- Amy rozumiem Cię, ale on Ci nie mógł mówić wszystkiego. - oparł się o poduszkę. - Nie bez przyczyny tutaj jestem. - usłyszałam dźwięk telefonu.
Podskoczyłam. Mój puls przyspieszył
Niewinnie odebrałam - Ha..Halo? - drżałam. Bałam się. Nie rozumiałam tej całej sytuacji. Drake patrzył się na mnie jakby chciał mnie zabić i wypruć ze mnie flaki.
- Amy. Czy jest u ciebie Drake? - usłyszałam jak zawszę kojący głos Justina. Odetchnęłam.
- Jest.
- Nie pozwól mu nigdzie wyjść. Tylko nie panikuj. Udaj, że się źle czujesz cokolwiek tylko nie pozwól mu wyjść. Mery już do was jedzie. Nie ruszaj się stąd. - rozłączył się. Włoski na karku stanęły mi dęba. W lustrze zobaczyłam, że nagle stałam się jeszcze bardziej blada, co nie zwiastowało dobrze.
- Wszystko dobrze Am? - jego czarne oczy wlepiły się w moją postać.
- Przynieś mi wody. Będę mogła - przerwałam. - pozadawać ci parę pytań? Tak z ciekawości. - posłałam mu "przyjacielski" uśmiech.
- No pewnie. - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
Niepokoiłam się. Justin miał dość niepokojący głos. Jakby coś miało się stać. Co on może przede mną ukrywać? Myślałam, że mi... ufa.
~***~
Robiło mi się coraz zimniej. Po 20 minutach po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Drake zszedł na dół by je otworzyć. Uważając na kroplówkę wstałam powoli z łóżka i przeniosłam się pod drzwi.
- Mery? - Drake najwyraźniej się zdziwił. - Co ty tu robisz?
zapanowała cisza.
- Justin powiedział, żebym przyjechała sprawdzić co jest z Amy. A co ty tu robisz? Nie powinieneś siedzieć w więzieniu za ... wiesz za co kochanie. Za koks? - weszła do środka. Słyszałam jej kroki.
- Zabawne Mery naprawdę. Ale ja przynajmniej nie zarabiałem na prostytucji. - zrobiłam duże oczy. Chyba nie powinnam tego słyszeć.
- Boże Drake! Przestań już. Nie chce rozwalić tego domu, więc albo stąd wyjdziesz i zostawisz mnie Amy, albo zostajesz i mi pomagasz.Z tego co wiem pora na jej leki. - zaczęli wchodzić po schodach. Szybkim krokiem chciałam wskoczyć do łóżka, ale ... wywaliłam się o dywan. Kroplówka wywróciła się i wyrwała wenflon z mojej ręki. Zaczęłam krzyczeć.
Oboje wbiegli niczym strzały do mnie. Czułam się jak niepełnosprawne dziecko.
- Zostawić Cie na chwile.. i widzisz coś ty narobiła? - odwrócił się w stronę Mery
- Nie trzeba było robić awantury przy wejściu. - podeszła do mnie i powoli pomogła wstać. Z mojej ręki leciała mała stróżka krwi.
- Nie trzeba było tu przychodzić - martwo rzucił.
- Zamknijcie się do cholery! - ucichli. - Jesteście tutaj oboje i tak ma być, a teraz mi pomóżcie - krzyczałam jak najęta. Okazało się, że jednak umiem być bez litości. Oboje pomogli mi wstać. Mery poszła do lodówki po nowy woreczek z placebo. Drake za to próbował zrobić mi nowy wenflon, ale nie udawało mu się.
- Amy.
- Nie. - uciekłam z łóżka.
- Amy.
- NIE! - otworzyłam drzwi na balkon. Było gorąco. Około 28 stopni. Szłam po kafelkach. Czułam, jakby moje stopy się paliły. Przeskakiwałam z jednej nogi na drugą. Doszłam do końca tarasu. Zauważyłam Justina stojącego na dole. Zastanawiał się czy wejść do środka. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważy, ale jednak zauważył.
- Amy? Co ty tu do cholery robisz?
Przygryzłam swoje usta.
- Hej Justin.
OCZAMI JUSTINA.
Bez zawahania wszedłem do domu. W nim zauważyłem Mery szukającą czegoś w lodówce.
- Mery wyjaśnisz mi co do cholery tu się dzieje? - przeczesałem palcami swoje włosy.
- To Drake. Nie ja. - zniknęła dalej w poszukiwaniu czegoś.
Włożyłem broń do spodni i skierowałem się schodami do naszej sypialni. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Koksu? Dziwek? Nie. Na podłodze leżała kałuża krwi i rozwalony woreczek z placebo. Obok niego wenflon Amy.
- Drake. Co do kur*y? - oblizałem swoje usta.
- A więc. - obrócił się do mnie. - To było tak, że Amy się wywaliła przez Mery no i ten wenflon się wyrwał, a teraz ucieka po całym domu, bo nie chce drugiego. -głupio się uśmiechnął.
Schowałem swoją twarz w dłoniach. Załamało to mnie kompletnie.
- Gdzie ona jest? - spoważniałem. Najwyraźniej on nie rozumiał sytuacji w jakiej jest Amy.
- Najwyraźniej na tarasie. - szybko wyszedłem na taras. Nigdzie jej nie było. Okno do salonu było otwarte.
- Amy? Jesteś tu? - wskoczyłem przez okno. Nikogo tam nie widziałem. Nagle zauważyłem rękę całą w krwi za szafą. Nawet nie wiem jak znalazłem się obok Amy. Leżała i płakała na ziemi. Załamała się. A z jej ręki nadal leciała krew. Obok leżał odłamek szkła lub lustra. Nie skupiłem się na tym. Skupiłem się na tym, że moja ukochana zadała sobie ból tnąc swoje piękne ręce. Łzy napłynęły mi do oczu. Moja piękna księżniczka cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić. Chciałbym zabrać od niej cały przeklęty ból i znosić ją za nią. Najgorsze było to, że to dopiero początek.
-Amy... coś ty zrobiła? - zacząłem tamować krwawienie. Nie odpowiadała. Po prostu patrzyła się przed siebie i unikała mojego wzroku. - kochanie
Płakałem jak dziecko. Bolało tak bardzo. Każdy jej oddech powodował ból w moim sercu.
- Ci... kochanie... jestem tutaj... wszystko będzie...
- Nie będzie dobrze! - wrzasnęła mi prosto w twarz. - Nie rozumiesz tego, że ja długo nie pożyje? ŻE NIE BĘDĄ ZAJEBISTĄ PANIĄ BIEBER? BOŻE ŚWIĘTY JUSTIN NIE OKŁAMUJ SIĘ! JA UMIERAM! MYŚL, ŻE MAM RAKA BOLI! JA NIE CHCE ŻYĆ! -płakała bez granic.
- To, że ty nie chcesz żyć, nie oznacza, że ci na to pozwolę - złapałem ją mocno za ramiona. - Amy. Jestem na odwyku. Ty jesteś moją tabletką, która mnie leczy. Dzięki tobie staram się zejść na dobrą drogę. Jeżeli Cię stracę to nie przeżyje tego. Strzele sobie kulkę w głowę. Zrobię wszystko, abyś tylko była moja. Abyś była ze mną. Rozumiesz? - popatrzyłem w jej głębokie jak ocean oczy. Wyraźnie było widać strach i ból. Ucieczkę od realnego świata. Płakałem, bo ona płakała. Śmiałem się, kiedy ona się śmiała. I teraz miałem zamiar cierpieć razem z nią.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu wczołgała się na moje kolana, brudząc przy tym moją białą koszulkę. Jej rany krwawiły. Ściągnąłem swój t-shirt, podarłem go i owinąłem dookoła jej ręki. Jęknęła. Nie dziwię się, gdyż rany miała bardzo głębokie. Wziąłem jej zgrabne ciało na ręce i zaniosłem do łazienki. Jednym ruchem rozebrałem i wsadziłem do wanny. Wpuściłem zimną wodę. Protestowała, ale nie słuchałem jej. Zacząłem myć jej ciało z krwi.
~***~
Cicho leżała w łóżku i bacznie obserwowała jak się przebieram. Bałem się zostawić ją samą, więc zadecydowałem, że wezmę kąpiel kiedy zaśnie.
Mery i Drake śpią u nas w pokoju gościnnym. Nadal nie mogę uwierzyć, że do siebie wrócili. Moje życie... to naprawdę kłamstwo. Tak naprawdę nie wiem jak mam na imię. Nie wiem czy Bieber to moje nazwisko. Nawet nie znam mojej prawdziwej daty urodzenia.
- Nie masz zamiaru się do mnie dzisiaj odzywać prawda? - naciągnąłem na siebie bokserki. Patrzyła na swój bandaż na prawej ręce. Za to w lewej miała kroplówkę z placebo. Moja mała księżniczka. - Amy...
Podszedłem do niej bliżej. Usiadłem na łóżku i wtuliłem ją w siebie. Chciało się jej płakać ale otarłem jej łzy.
- Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem ją w czoło.
- w...wiem... - cicho wyszeptała. Ledwo co ją usłyszałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Gdzie zawsze chciałaś pojechać kochanie? - złapałem ją za rękę.
- Indie. - szepnęła bezdusznie. - Zawsze chciałam zobaczyć jak tam jest... - jej całą wymowę przerwał dźwięk telefonu. W dodatku mojego. Dostałem sms.
Nieznany:
DRAKE BIEBER.
Zapomniałem. Zapomniałem na śmierć o Leonie! Kurna co ja mam teraz robić!
- Kochanie.. zaraz wracam dobrze? - pokiwała głową i położyła się na poduszkę.
Wszedłem do pokoju Drake'a.
- Drake wstawaj musimy po... - przerwał. Zobaczyłem Draka całującego się z Mery. Na łóżko. I byli nadzy. Nie wiedziałem czy się śmiać czy może płakać. Jednak wyszło na to i na to.
- Co cię bawi Bieber? - Mery wzięła kołdrę i zasłoniła się nią.
- HAHAHAHAHA... w sumie to ... wy. Dobra Drake. Czekam na dole w salonie musimy pogadać. - zamknąłem drzwi od pokoju. Nie mogłem się opanować przez 5 minut. W końcu przestałem się śmiać.
~***~
- Czyli Leon chce mnie dopaść?
- Tak. Dokładnie tak. Inaczej Amy i Mery na tym ucierpi. - skłamałem. O Mery nie było w ogóle mowy.
- No,ale o co do cholery w tym gównie chodzi? - przetarł swoje czoło.
- Nie wiem stary. Po prostu sobie o nas przypomniał. Mamy u niego jakiś dług?
- Justin. Tu chodzi o zemstę.
Zemsta. Najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek może się komuś przydarzyć. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.
- Chciałbym... zabrać Amy do Indii... To jej marzenie.. ale jak ja zabrać, żeby on nie widział?
- Mam pewien pomysł.
~***~
- Żartujesz?! - Amy była cała uśmiechnięta i rozpromieniała. - Justin ! Nie wierzę Ci.
- To patrz. - podałem jej fioletową kopertę. Z zaciekawieniem ją otworzyła i zaczęła krzyczeć na cały głos.
- JESTEŚ NIESAMOWITY. - przygryzłem wargę.
- No dobra, ale to dopiero początek. Wychodzimy o 20 wieczorem a o 19 zaczyna się impreza Drake'a. Więc na kawałek się załapiemy. Powiedz mi czego potrzebujesz na wyjazd a Mery pojedzie kupić - pocałowałem ją w usta.
- Parę rzeczy, by się znalazło - posłała mi miły uśmiech. - Niech nie zapomni o placebo.
Chyba chciała być zabawna.
OCZAMI AMY.
Zegar wskazywał 10.30 rano. Nie miałam ochoty na sen. Ani nie miałam ochoty wstawać z łóżka. W końcu pomyślałam sobie, że trzeba iść się odświeżyć i spakować przed wyjazdem.
Mozolnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.
Justin rano wyciągnął ze mnie kroplówkę, abym mogła polecieć samolotem. Teraz moim jedynym moim problemem były szwy w prawej ręce. W sumie ich było 25. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak Justin musi być wyćwiczony w tym ,aby tak umieć zszywać rany. Odwinęłam bandaż i odkręciłam wodę. Powoli patrzyłam jak wanna staje się pełna. Jedyne co chciałam teraz zrobić to się utopić.
~***~
Majtki, Staniki, koszulki, spodnie, koszula nocna, shorty, buty, kosmetyki... raczej wszystko ze sobą miałam. Nie wiedziałam na ile Jus bierze mnie ze sobą do Indii. Ale ważne jest to, że spełni moje marznie.
Spojrzałam w lustro. Widziałam w nim siebie. Średniego wzrostu, długo włosom blondynkę o bladej karnacji. Wydawałam się szczęśliwa, ale tak naprawdę w głębi cierpiałam. Tak jakby ktoś mnie torturował.
- Jesteś gotowa kochana? - Justin ubrał na szyję swój złoty łańcuch.
- Jestem.
- Przedstawienie czas zacząć. - Moim zadaniem było... rzucić Justina przy wszystkich gościach. A czemu? miałam się dowiedzieć w czasie malowniczej podróży do Indii.
Widziałam masę ludzi. Nikogo nie znałam. Justin godzinę przed tym spakował torby do auta. Stał teraz przy barze i zamawiał wodę. Odetchnęłam głęboko. Zasłoniłam blizny swetrem i zeszłam po schodach.
Bałam się
Justin złapał jakąś laskę za tyłek. A to była Mery. Przebrała się za sztuczną blondi.
- Co ty sobie wyobrażasz?!!! - podeszłam do niego.
- A nic kochanie. - złapał ją za szyje i przyciągnął do siebie.
Ludzie umilkli. Czułam na sobie obce wzroki.
-Na co wy się gapicie kur**?! - boże co ja gadam?
OCZAMI JUSTINA.
Zauważyłem Leona. Był tam. Patrzył na Amy. Chciał jej. Chciał aby była jego zdobyczą.
- To koniec dziwko. - powiedziałem popychając ją na ziemie. Wyszedłem z domu oglądając jak Leo gapi się z uśmiechem na Amy.
Według planu Drake powinien wziąść Amy na tył domu i zaprowadzić do pobliskiego parku, tam gdzie będę na nią czekać.
Siedziałem w aucie. W końcu zauważyłem Amy. Ona biegła... Wrzeszczała... tak jakby uciekała przed czymś... albo kimś... Przed Drake'm
___________________________________________________________-
Proszę was. Kto przeczytał zostawia komentarz na temat części. Przyjmuje krytykę.
kocham was. na razie to tyle <3 buziaki/Alex
-Nie wierzę Ci Drake. - odsunęłam się od niego w razie czegoś. - On nic mi nie wspominał o tym wszystkim. A on mi mówi wszystko.
Zaśmiał się.
- Amy rozumiem Cię, ale on Ci nie mógł mówić wszystkiego. - oparł się o poduszkę. - Nie bez przyczyny tutaj jestem. - usłyszałam dźwięk telefonu.
Podskoczyłam. Mój puls przyspieszył
Niewinnie odebrałam - Ha..Halo? - drżałam. Bałam się. Nie rozumiałam tej całej sytuacji. Drake patrzył się na mnie jakby chciał mnie zabić i wypruć ze mnie flaki.
- Amy. Czy jest u ciebie Drake? - usłyszałam jak zawszę kojący głos Justina. Odetchnęłam.
- Jest.
- Nie pozwól mu nigdzie wyjść. Tylko nie panikuj. Udaj, że się źle czujesz cokolwiek tylko nie pozwól mu wyjść. Mery już do was jedzie. Nie ruszaj się stąd. - rozłączył się. Włoski na karku stanęły mi dęba. W lustrze zobaczyłam, że nagle stałam się jeszcze bardziej blada, co nie zwiastowało dobrze.
- Wszystko dobrze Am? - jego czarne oczy wlepiły się w moją postać.
- Przynieś mi wody. Będę mogła - przerwałam. - pozadawać ci parę pytań? Tak z ciekawości. - posłałam mu "przyjacielski" uśmiech.
- No pewnie. - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
Niepokoiłam się. Justin miał dość niepokojący głos. Jakby coś miało się stać. Co on może przede mną ukrywać? Myślałam, że mi... ufa.
~***~
Robiło mi się coraz zimniej. Po 20 minutach po domu rozległ się dzwonek do drzwi. Drake zszedł na dół by je otworzyć. Uważając na kroplówkę wstałam powoli z łóżka i przeniosłam się pod drzwi.
- Mery? - Drake najwyraźniej się zdziwił. - Co ty tu robisz?
zapanowała cisza.
- Justin powiedział, żebym przyjechała sprawdzić co jest z Amy. A co ty tu robisz? Nie powinieneś siedzieć w więzieniu za ... wiesz za co kochanie. Za koks? - weszła do środka. Słyszałam jej kroki.
- Zabawne Mery naprawdę. Ale ja przynajmniej nie zarabiałem na prostytucji. - zrobiłam duże oczy. Chyba nie powinnam tego słyszeć.
- Boże Drake! Przestań już. Nie chce rozwalić tego domu, więc albo stąd wyjdziesz i zostawisz mnie Amy, albo zostajesz i mi pomagasz.Z tego co wiem pora na jej leki. - zaczęli wchodzić po schodach. Szybkim krokiem chciałam wskoczyć do łóżka, ale ... wywaliłam się o dywan. Kroplówka wywróciła się i wyrwała wenflon z mojej ręki. Zaczęłam krzyczeć.
Oboje wbiegli niczym strzały do mnie. Czułam się jak niepełnosprawne dziecko.
- Zostawić Cie na chwile.. i widzisz coś ty narobiła? - odwrócił się w stronę Mery
- Nie trzeba było robić awantury przy wejściu. - podeszła do mnie i powoli pomogła wstać. Z mojej ręki leciała mała stróżka krwi.
- Nie trzeba było tu przychodzić - martwo rzucił.
- Zamknijcie się do cholery! - ucichli. - Jesteście tutaj oboje i tak ma być, a teraz mi pomóżcie - krzyczałam jak najęta. Okazało się, że jednak umiem być bez litości. Oboje pomogli mi wstać. Mery poszła do lodówki po nowy woreczek z placebo. Drake za to próbował zrobić mi nowy wenflon, ale nie udawało mu się.
- Amy.
- Nie. - uciekłam z łóżka.
- Amy.
- NIE! - otworzyłam drzwi na balkon. Było gorąco. Około 28 stopni. Szłam po kafelkach. Czułam, jakby moje stopy się paliły. Przeskakiwałam z jednej nogi na drugą. Doszłam do końca tarasu. Zauważyłam Justina stojącego na dole. Zastanawiał się czy wejść do środka. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważy, ale jednak zauważył.
- Amy? Co ty tu do cholery robisz?
Przygryzłam swoje usta.
- Hej Justin.
OCZAMI JUSTINA.
Bez zawahania wszedłem do domu. W nim zauważyłem Mery szukającą czegoś w lodówce.
- Mery wyjaśnisz mi co do cholery tu się dzieje? - przeczesałem palcami swoje włosy.
- To Drake. Nie ja. - zniknęła dalej w poszukiwaniu czegoś.
Włożyłem broń do spodni i skierowałem się schodami do naszej sypialni. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Koksu? Dziwek? Nie. Na podłodze leżała kałuża krwi i rozwalony woreczek z placebo. Obok niego wenflon Amy.
- Drake. Co do kur*y? - oblizałem swoje usta.
- A więc. - obrócił się do mnie. - To było tak, że Amy się wywaliła przez Mery no i ten wenflon się wyrwał, a teraz ucieka po całym domu, bo nie chce drugiego. -głupio się uśmiechnął.
Schowałem swoją twarz w dłoniach. Załamało to mnie kompletnie.
- Gdzie ona jest? - spoważniałem. Najwyraźniej on nie rozumiał sytuacji w jakiej jest Amy.
- Najwyraźniej na tarasie. - szybko wyszedłem na taras. Nigdzie jej nie było. Okno do salonu było otwarte.
- Amy? Jesteś tu? - wskoczyłem przez okno. Nikogo tam nie widziałem. Nagle zauważyłem rękę całą w krwi za szafą. Nawet nie wiem jak znalazłem się obok Amy. Leżała i płakała na ziemi. Załamała się. A z jej ręki nadal leciała krew. Obok leżał odłamek szkła lub lustra. Nie skupiłem się na tym. Skupiłem się na tym, że moja ukochana zadała sobie ból tnąc swoje piękne ręce. Łzy napłynęły mi do oczu. Moja piękna księżniczka cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić. Chciałbym zabrać od niej cały przeklęty ból i znosić ją za nią. Najgorsze było to, że to dopiero początek.
-Amy... coś ty zrobiła? - zacząłem tamować krwawienie. Nie odpowiadała. Po prostu patrzyła się przed siebie i unikała mojego wzroku. - kochanie
Płakałem jak dziecko. Bolało tak bardzo. Każdy jej oddech powodował ból w moim sercu.
- Ci... kochanie... jestem tutaj... wszystko będzie...
- Nie będzie dobrze! - wrzasnęła mi prosto w twarz. - Nie rozumiesz tego, że ja długo nie pożyje? ŻE NIE BĘDĄ ZAJEBISTĄ PANIĄ BIEBER? BOŻE ŚWIĘTY JUSTIN NIE OKŁAMUJ SIĘ! JA UMIERAM! MYŚL, ŻE MAM RAKA BOLI! JA NIE CHCE ŻYĆ! -płakała bez granic.
- To, że ty nie chcesz żyć, nie oznacza, że ci na to pozwolę - złapałem ją mocno za ramiona. - Amy. Jestem na odwyku. Ty jesteś moją tabletką, która mnie leczy. Dzięki tobie staram się zejść na dobrą drogę. Jeżeli Cię stracę to nie przeżyje tego. Strzele sobie kulkę w głowę. Zrobię wszystko, abyś tylko była moja. Abyś była ze mną. Rozumiesz? - popatrzyłem w jej głębokie jak ocean oczy. Wyraźnie było widać strach i ból. Ucieczkę od realnego świata. Płakałem, bo ona płakała. Śmiałem się, kiedy ona się śmiała. I teraz miałem zamiar cierpieć razem z nią.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu wczołgała się na moje kolana, brudząc przy tym moją białą koszulkę. Jej rany krwawiły. Ściągnąłem swój t-shirt, podarłem go i owinąłem dookoła jej ręki. Jęknęła. Nie dziwię się, gdyż rany miała bardzo głębokie. Wziąłem jej zgrabne ciało na ręce i zaniosłem do łazienki. Jednym ruchem rozebrałem i wsadziłem do wanny. Wpuściłem zimną wodę. Protestowała, ale nie słuchałem jej. Zacząłem myć jej ciało z krwi.
~***~
Cicho leżała w łóżku i bacznie obserwowała jak się przebieram. Bałem się zostawić ją samą, więc zadecydowałem, że wezmę kąpiel kiedy zaśnie.
Mery i Drake śpią u nas w pokoju gościnnym. Nadal nie mogę uwierzyć, że do siebie wrócili. Moje życie... to naprawdę kłamstwo. Tak naprawdę nie wiem jak mam na imię. Nie wiem czy Bieber to moje nazwisko. Nawet nie znam mojej prawdziwej daty urodzenia.
- Nie masz zamiaru się do mnie dzisiaj odzywać prawda? - naciągnąłem na siebie bokserki. Patrzyła na swój bandaż na prawej ręce. Za to w lewej miała kroplówkę z placebo. Moja mała księżniczka. - Amy...
Podszedłem do niej bliżej. Usiadłem na łóżku i wtuliłem ją w siebie. Chciało się jej płakać ale otarłem jej łzy.
- Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem ją w czoło.
- w...wiem... - cicho wyszeptała. Ledwo co ją usłyszałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Gdzie zawsze chciałaś pojechać kochanie? - złapałem ją za rękę.
- Indie. - szepnęła bezdusznie. - Zawsze chciałam zobaczyć jak tam jest... - jej całą wymowę przerwał dźwięk telefonu. W dodatku mojego. Dostałem sms.
Nieznany:
DRAKE BIEBER.
Zapomniałem. Zapomniałem na śmierć o Leonie! Kurna co ja mam teraz robić!
- Kochanie.. zaraz wracam dobrze? - pokiwała głową i położyła się na poduszkę.
Wszedłem do pokoju Drake'a.
- Drake wstawaj musimy po... - przerwał. Zobaczyłem Draka całującego się z Mery. Na łóżko. I byli nadzy. Nie wiedziałem czy się śmiać czy może płakać. Jednak wyszło na to i na to.
- Co cię bawi Bieber? - Mery wzięła kołdrę i zasłoniła się nią.
- HAHAHAHAHA... w sumie to ... wy. Dobra Drake. Czekam na dole w salonie musimy pogadać. - zamknąłem drzwi od pokoju. Nie mogłem się opanować przez 5 minut. W końcu przestałem się śmiać.
~***~
- Czyli Leon chce mnie dopaść?
- Tak. Dokładnie tak. Inaczej Amy i Mery na tym ucierpi. - skłamałem. O Mery nie było w ogóle mowy.
- No,ale o co do cholery w tym gównie chodzi? - przetarł swoje czoło.
- Nie wiem stary. Po prostu sobie o nas przypomniał. Mamy u niego jakiś dług?
- Justin. Tu chodzi o zemstę.
Zemsta. Najgorsza rzecz jaka kiedykolwiek może się komuś przydarzyć. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.
- Chciałbym... zabrać Amy do Indii... To jej marzenie.. ale jak ja zabrać, żeby on nie widział?
- Mam pewien pomysł.
~***~
- Żartujesz?! - Amy była cała uśmiechnięta i rozpromieniała. - Justin ! Nie wierzę Ci.
- To patrz. - podałem jej fioletową kopertę. Z zaciekawieniem ją otworzyła i zaczęła krzyczeć na cały głos.
- JESTEŚ NIESAMOWITY. - przygryzłem wargę.
- No dobra, ale to dopiero początek. Wychodzimy o 20 wieczorem a o 19 zaczyna się impreza Drake'a. Więc na kawałek się załapiemy. Powiedz mi czego potrzebujesz na wyjazd a Mery pojedzie kupić - pocałowałem ją w usta.
- Parę rzeczy, by się znalazło - posłała mi miły uśmiech. - Niech nie zapomni o placebo.
Chyba chciała być zabawna.
OCZAMI AMY.
Zegar wskazywał 10.30 rano. Nie miałam ochoty na sen. Ani nie miałam ochoty wstawać z łóżka. W końcu pomyślałam sobie, że trzeba iść się odświeżyć i spakować przed wyjazdem.
Mozolnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki.
Justin rano wyciągnął ze mnie kroplówkę, abym mogła polecieć samolotem. Teraz moim jedynym moim problemem były szwy w prawej ręce. W sumie ich było 25. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak Justin musi być wyćwiczony w tym ,aby tak umieć zszywać rany. Odwinęłam bandaż i odkręciłam wodę. Powoli patrzyłam jak wanna staje się pełna. Jedyne co chciałam teraz zrobić to się utopić.
~***~
Majtki, Staniki, koszulki, spodnie, koszula nocna, shorty, buty, kosmetyki... raczej wszystko ze sobą miałam. Nie wiedziałam na ile Jus bierze mnie ze sobą do Indii. Ale ważne jest to, że spełni moje marznie.
Spojrzałam w lustro. Widziałam w nim siebie. Średniego wzrostu, długo włosom blondynkę o bladej karnacji. Wydawałam się szczęśliwa, ale tak naprawdę w głębi cierpiałam. Tak jakby ktoś mnie torturował.
- Jesteś gotowa kochana? - Justin ubrał na szyję swój złoty łańcuch.
- Jestem.
- Przedstawienie czas zacząć. - Moim zadaniem było... rzucić Justina przy wszystkich gościach. A czemu? miałam się dowiedzieć w czasie malowniczej podróży do Indii.
Widziałam masę ludzi. Nikogo nie znałam. Justin godzinę przed tym spakował torby do auta. Stał teraz przy barze i zamawiał wodę. Odetchnęłam głęboko. Zasłoniłam blizny swetrem i zeszłam po schodach.
Bałam się
Justin złapał jakąś laskę za tyłek. A to była Mery. Przebrała się za sztuczną blondi.
- Co ty sobie wyobrażasz?!!! - podeszłam do niego.
- A nic kochanie. - złapał ją za szyje i przyciągnął do siebie.
Ludzie umilkli. Czułam na sobie obce wzroki.
-Na co wy się gapicie kur**?! - boże co ja gadam?
OCZAMI JUSTINA.
Zauważyłem Leona. Był tam. Patrzył na Amy. Chciał jej. Chciał aby była jego zdobyczą.
- To koniec dziwko. - powiedziałem popychając ją na ziemie. Wyszedłem z domu oglądając jak Leo gapi się z uśmiechem na Amy.
Według planu Drake powinien wziąść Amy na tył domu i zaprowadzić do pobliskiego parku, tam gdzie będę na nią czekać.
Siedziałem w aucie. W końcu zauważyłem Amy. Ona biegła... Wrzeszczała... tak jakby uciekała przed czymś... albo kimś... Przed Drake'm
___________________________________________________________-
Proszę was. Kto przeczytał zostawia komentarz na temat części. Przyjmuje krytykę.
kocham was. na razie to tyle <3 buziaki/Alex
sobota, 15 czerwca 2013
CZĘŚĆ 21
OCZAMI AMY
Z ogrodu usłyszałam dźwięk dzwonka. Justin? Szybko wstałam z
ziemi ocierając rękawami łzy z policzków. Jednym ruchem otworzyłam zamek i
kiedy już chciałam krzyczeć: Kocham cię Justin – moim oczom pokazał się
nieznajomy chłopak. Stanęłam jak zamurowana. Miał kruczo-czarne loki i
niebieskie oczy. Był dużo wyższy od Justina, ale mniej umięśniony.
- Słu..słucham? – nie mogłam złapać równego oddechu.
- Witam. Jestem Drake i od dziś jestem twoim nowym sąsiadem
– uśmiechnął się do mnie.
- Cześć – podałam mu rękę. Zamiast jej uścisnąć pocałował
ją. Szybko wzięłam rękę i wytarłam ją w spodnie – A ja jestem Amy. Mieszkam tu
z moim mężem, ale go aktualnie nie ma – chrząknęłam i splotłam swoje ręce na
klatce piersiowej. – Chciałbyś wejść na herbatę lub kawę?
- Jasne. Dopiero co wszedłem do własnego domu, więc z chęcią
się czegoś napije. – posłał mi ciepły uśmiech i wszedł do środka.
Podążyłam za nim z cichą nadzieją, że zaraz wróci Justin.
Usiedliśmy w kuchni. Kiedy ja brałam się za robienie herbaty on siedział i
rozglądał się dookoła.
- Widziałem, na początku, że jesteś smutna. Coś się stało? –
przeszedł mnie dreszcz. Poczułam jak przyśpiesza mi puls. Przygryzłam wargę.
- Nie… Wszystko jest w najdoskonalszym porządku. – podałam
mu kubek i usiadłam naprzeciw niego – skąd jesteś? – wzięłam łyka wody.
- Jestem z Kanady. – ugryzł kawałek ciastka.
- O to tak jak mój… - ktoś wszedł do środka – mąż.
Justin ciężkim krokiem przyszedł do kuchni. Kiedy tylko
wszedł widziałam, że nie jest zadowolony, że kogoś wpuściłam do domu. Posłał mi
jedno ze swoich zabójczych spojrzeń, ale potem przeniósł się na Drake.
- Witaj Drake. – podał mu rękę. – Dawno cię nie widziałem
stary.
- No ja ciebie też Justin. Amy czemu nic nie mówiłaś, że
Justin to twój mąż? – postawił kubek na blacie.
- A miałam? – ugryzłam się w język. Zrobiła się martwa
cisza.
- To ja się zmywam. Jeżeli chcecie jeszcze wpaść zapraszam
do mnie na 19. Moja dziewczyna robi dużą kolacje. – chwycił swoją kurtkę i
wyszedł z domu.
Kiedy tylko Justin usłyszał dźwięk zamkniętych drzwi
podszedł do mnie. Na jego twarzy panowała harmonia. Tak jakby nic się nigdy nie
stało.
- Skąd go znasz? – odwróciłam się do niego.
- Z Starford. Długa i nudna historia. Nie chcesz wiedzieć. –
oblizał swoje usta. – i jak zadecydowałaś?
Totalnie o tym zapomniałam! Zapomniałam o tym, że mam
dziecko w brzuchu!
- Em.. nie. Znaczy może nie może tak nie wiem. – założyłam
kosmyk włosów za ucho.
- Chodź ze mną – chwycił mnie za rękę i zaprowadził do
naszego pokoju. Posadził mnie na łóżku i czekał na mój ruch.
- Na coś czekamy? – usiadłam po turecku.
- Amy. – Usiadł przede mną. – Wiesz, że cię kocham prawda?
Masz racje… powinniśmy pozbyć się tego dziecka. To nie jest jeszcze pora na
dziecko.
Zamurowało mnie to. Justin, który 3 godziny temu walczył o
to dziecko chce się jego teraz… pozbyć? Halo! Czy mi podmienili męża?
- Kochanie. – chwyciłam go za rękę. – W każdej chwili mogę
pojechać do lekarza na badania i zobaczyć co się da zrobić.. no wiesz…. –
przełknęłam ślinę.
- Jedziemy. – podniósł mnie i za nim się obejrzałam
siedziałam w jego aucie. Jechaliśmy do szpitala.
~***~
Justin siedział przed gabinetem, a ja weszłam do środka.
Doktor powitał mnie ciepłym uśmiechem.
- Witam Pani Bieber.
- Dobry wieczór… Mam pytanie… czy to normalne, że z dnia na
dzień mam coraz mniej siły strasznie się źle czuje i że prawie nic nie jem? –
zobaczyłam w jego oku coś dziwnego.
- Zaraz się przekonamy. Zapraszam – pokazał mi fotel na
którym usiadłam i zaczął robić UsG. Nie wiem czemu, ale strasznie się bałam.
Po zabiegu wyszłam i Justin wszedł do środka. Zniknął na 20
minut.
OCZAMI JUSTINA]
- To jest nie możliwe! Jak pan mógł się tak pomylić?! –
czułem w swoich żyłach furię.
- Panie Bieber. Proszę się uspokoić. Nerwy panu w tym nie
pomogą, a szczególnie krzyk. Niech Pan mi uwierzy, że ciężko jest rozpoznać czy
to dziecko czy.. – urwał.
- Guz?
- Rak. Zawsze jest szansa, że ją uratujemy. Proszę nie
panikować i podporządkować się mnie. Na razie musi brać leki, a jeżeli się
pogorszy to do gry wkroczą zabiegi. Proszę – podał mi receptę na lek, którego
nazwy nie mogłem rozczytać. – 2 razy dziennie po 3 tabletki. Na razie. Z tyłu
jest mój numer jakby coś się działo.
Popatrzyłem mu w oczy. Cisnęło mi się na usta – Jak ty
mogłeś?
- Dziękuje. – skierowałem się do drzwi. – nic jej pan nie
mówił prawda?
- Prawda. – wyszedłem z gabinetu .
Siedziała na jednym z foteli. Skulona i bezbronna jak
dziecko. Chciało mi się płakać na samą myśl co ona ma w sobie.
- I jak kochanie? – powiedziała jak zawsze swoim kojącym
głosem.
Połknąłem ślinę.
- Pogadamy w domu Shawty okej? – objąłem ją ramieniem.
- No.. dobrze? – pocałowała mnie w policzek. Już wtedy byłem
na skraju płaczu.
~***~
Siedziała na kanapie i piła wodę. Od jakiegoś czasu tylko to
piła. Nic więcej. Mozolnie zmieniała kanały w telewizji.
- Możemy pogadać Amy? – usiadłem obok niej.
- Jasne Justin. – wyłączyła telewizor. – Więc jak tam z
naszym dzieckiem?
Zabolało mnie serce. I to mocno.
- Wiesz, że zawszę będę przy tobie. Nie ważne co będzie..
ale ja zawsze będę obok ciebie. Nigdy nie pozwolę ci, abyś była sama. –
przygryzłem wargę… - Amy…
- Justin co jest? – przyśpieszył jej puls. Bała się.
- Nie płacz tylko dobrze? Wszystko będzie dobrze, ale
obiecaj mi, że nie będziesz płakać. Błagam – spojrzałem w jej oczy. Pokiwała
lekko głową. – To nie jest dziecko.
Jej źrenice momentalnie się zmniejszyły. Zaczęła lekko
drżeć.
- To.. to co to jest? – złapała mnie mocniej za rękę.
- Od jakiegoś czasu.. masz guzka w brzuchu. Doktor.. się
pomylił, że to dziecko… Spokojnie można się z tego wyleczyć. Z rakiem można
wygrać…
Na słowo rak napłynęły jej łzy do oczu. Popłakała się i
zaczęła się trząść.
- chodź tu do mnie… - wziąłem ją na kolana i tuliłem z całej
siły jak dziecko. Tyle już przeżyła. Porwanie, ucieczkę… Bóg naprawdę musi mnie
nienawidzić jeżeli daje mi taki ból.
Płakała, a ja tylko szeptałem jej do ucha, że będzie dobrze.
Że będziemy szczęśliwi i że będę przy niej.
- Kocham cie… - powiedziałem a ona tylko cicho
odpowiedziała…
- ja ciebie też….
Nie mogłem przestać jej przytulać. W pewnym momencie
płakałem razem z nią. Po 20 minutach nadeszła pora na pierwszą porcje tabletek…
- Chodź kochanie – wziąłem ją na ręce – pora na pierwsze
tabletki. – nie protestowała. Poddała się mojej opiece. Posadziłem ją na blacie
i wyciągnąłem z półki szklankę. Nalałem jej wody i podałem. Wyciągnąłem z
białej siateczki paczkę tabletek. Położyłem przy niej trzy i schowałem paczkę.
- Połykaj – podałem jej 3 tabletki w kolorze czerwieni.
Bez protestu wzięła je i włożyła do ust. Kiedy tylko je
połknęła – zwymiotowała. Nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem…
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka. Leżałem przy niej
póki nie zasnęła. Kiedy już spokojnie spała wziąłem się za sprzątanie kuchni.
Zajęło mi to 20 minut.
Wybiła 01.30 w nocy. Wyciągnąłem swój telefon i wybrałem
numer Doktora.
- Zwraca tabletki – poważnie powiedziałem.
- Tak jak przypuszczałem.
- Zajebiście, że pan tak przypuszczał, ale co ja mam robić?
– przetarłem swoje oczy, które chciały wydać z siebie płyn.
- Poczekać na mnie. Niestety zostaje opcja dożylna. –
rozłączył się.
Amy bała się Igieł. Zapowiadała się ciężka noc.
~***~
Przyjechał po 20 minutach z średniej wielkości walizką.
- co to jest?
- zobaczysz Bieber.
Amy leżała na łóżku i cicho chrapała. To było bardzo urocze.
Niestety musiałem ją obudzić z tego snu.
- Amy… kochanie. – cicho szeptałem do jej ucha.
- Hm? – cicho odpowiedziała.
- Wstawaj proszę będzie teraz takie małe pik a potem możemy
dalej spać. – wziąłem ją na ręce.
Kiedy zobaczyła doktora zrobiła wielkie oczy. Zdążył już
postawić przenośną kroplówkę.
- Pani Bieber. To na razie jedyna opcja na podawania
lekarstw – wyciągnął igłę – będzie musiała pani z tym być 2 dni. Da pani radę?
- Boże Justin nie! – wyrwała się z moich rąk i schowała za
moimi plecami.
- Amy – cicho powiedziałem.
- Nie. – złapałem ją za ręce i posadziłem obok siebie. – daj
panu doktorowi rączkę dobrze? To tylko małe pik kochanie a ja jestem przy
tobie.
- To serio konieczne ? – cicho się we mnie wtuliła.
- Tak kochanie. No już jestem przy tobie. – posłuchała się
mnie. Podała doktorowi prawą rękę i czekała na ukłucie. Cały czas była wtulona
we mnie. Kiedy igła wbiła się w jej skórę cicho jęknęła z bólu i popłakała się.
~***~
- Jak ja mam z tym spać? – wskazała palcem na kroplówkę z
białym płynem.
- Normalnie. – ściągnąłem z siebie koszulkę i spodnie. Była
3 w nocy, a my jeszcze nie spaliśmy. –
jestem z ciebie bardzo dumny kochanie. – przeczesałem swoje włosy.
- Justin… - szepnęła. – chodź już spać.
- Miałem taki zamiar, ale nie. Mam coś do roboty – puściłem
jej oko i oblizałem usta.
- Niby co ? – posłała mi spojrzenie „aha fajnie”
Tylko cicho się zaśmiałem i usiadłem na niej. Złożyłem na
jej ustach pocałunek. Gorący i długi. Cicho jęknęła. Za nim się obejrzała nie
miała już na sobie koszuli nocnej.
OCZAMI AMY.
Oboje zasnęliśmy po 4 nad ranem. To była szalona i dziwna
noc. Dowiedziałam się, że mam raka, ale Justin jakoś pomógł mi o tym zapomnieć.
W mojej prawej dłoni miałam cienką rurkę, która była podłączona do kroplówki. W
nocy zastanawiałam się jak ja z tym będę się myć.
Obudziło mnie lekkie szarpnięcie. Szybko otworzyłam oczy i
zobaczyłam Jusa.
- co ty do cholery robisz? – rzuciłam złym tonem.
- Zmieniam ci kroplówkę? – uśmiechnął się do mnie.
- Nie powinieneś
spać?
- Jest 13 po południu słońce.
O boże. To ja tyle spałam? Tyle z dnia przegapić.
- Haha zdziwiona prawda? – pocałował mnie w czoło.
Zapanowała cisza. – Będę musiał dzisiaj wyjść na dwie godzinki. Ewentualnie
cały wieczór.
- Justin!
- No co? – usiadł na komodzie.
- Ja mam tu siedzieć cały dzień sama?! No ej! –przetarłam
dłońmi twarz.
- Załatwiłem ci towarzystwo – przygryzł wargę. – Drake cie
będzie miał na oku. Poznacie się haha – puścił mi oko – wiem, że o tym marzysz.
Chwyciłam najbliższą rzecz jaka była w pobliżu i rzuciłam w
niego. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Całą naszą radochę przerwał dźwięk telefonu
Justina.
- Słucham? – powiedział poważnym tonem. – Zrozumiałem.
Dajcie mi 10 minut. – rozłączył się.
- Musisz teraz wyjść prawda? – zrobiłam smutną minę.
- Tak. Kocham cie – pocałował mnie w czoło. – Będę do ciebie
dzwonić albo pisać co godzinę.- chwycił swoją skórzaną kurtkę – pa! – już go
nie było.
No pięknie. Właśnie zostałam skazana na spędzenie całego
dnia z Drake’m.
~***~
Drake przyszedł około 30 minut po wyjściu Justina.
- Amy? – krzyknął z dołu.
- Na górze. Trzecie drzwi po lewej. – odpowiedziałam.
Słyszałam jak wspina się po schodach do pokoju. Kiedy wszedł zobaczyłam że
trzyma siatkę z filmami i popcornem. Uśmiechnęłam się. Zapowiadało się
ciekawie.
OCZAMI JUSTINA.
Dojechałem do magazynu na World street. Wszedłem do środka i
zobaczyłem tam mojego oprawce.
- Widzę, że się mnie słuchasz. Cieszę się. – wysłał mi
szyderczy uśmiech.
- Leon przestań już pogrywać dobrze? – odbezpieczyłem broń.
– czego chcesz?
Zaśmiał się. Jakbym nie miał nic do roboty.
- Po prostu mam dla ciebie zadanie. A potem będziesz wolny
jak ptak – pokazał rękami gest skrzydeł ptaka. Zastanawiałeś się czemu nie
znaleziono ciała …………. ?
Moje serce przyspieszło. W głowie pokazały się wspomnienia.
- O tak Bieber. Chodź tutaj J.Z – klasnął w dłonie.
Zobaczyłem go. Był moją rodziną. Nie straciłem go. Stał żywy
naprzeciw mnie. Zdziwiło mnie to.
- J.Z – powiedziałem.
– o co tu chodzi Leo ?
- Chodzi tu o to, że to jest dla ciebie ważna osoba prawda?
– podszedł do niego. Dopiero teraz zauważyłem, że jest związany. – O to co się
stanie z Amy. – strzelił mu w skroń.
CHCIAŁEM GO ZABIĆ RZUCIŁEM SIĘ NA NIEGO. RZUCIŁEM SIĘ NA
NIEGO, BO ZABIŁ MI PRZYJACIELA. PRZYJACIELA, OD DZIECKA.
Coś mnie złapało o d tyłu i rzuciło na ziemię. Jęknąłem z
bólu. Plunąłem krwią.
- Posłuchaj mnie – podszedł do mnie bliżej. Widziałem tylko
jego nogi – masz 5 godzin na odnalezienie swojego przyjaciela stąd. Oj tak.
Chodzi mi o przyjaciela Mery i ciebie. Przyprowadź go do mnie, a potem będziesz
wolny jak ptak. – zniknął w ciemności.
Nie wiem co się dookoła mnie dzieje. Co musiałem zrobić i
czemu. Miałem 5 godzin na znalezienie jednej osoby i dostarczenie mu jej.
Najgorsze było w tym to, że tą osobą był… Drake.
OCZAMI AMY.
Oglądałam z Drake’m film. A mianowicie Toy Story. Nie wiem
czemu, ale bardzo się śmialiśmy.
- Drake? – odwróciłam się do niego.
- Tak?
- Co cię łączy z Justinem? – przygryzłam w wargę
- Serio Amy? – pokręciłam głową. – no dobra… a więc tak.
Kojarzysz jego mamę prawda? Prawda. Kiedyś po prostu zrobiła sobie dziecko z
głową gangu. To było przed Justinem. Urodziła mnie i oddała mojemu tacie. 4
lata potem urodził się Justin i przeniosła się do Starford zapominając o mnie i
moim tacie. I tak chyba było najlepiej. Ale ja odwiedzałem Justina, a ona o tym
nie wiedziała. To ja go tak naprawdę wprowadziłem w życie gangu.
BOŻE TO CO DO MNIE DOTARŁO … NIE
WIERZYŁAM. LEŻAŁAM W ŁÓŻKU… Z BRATEM JUSTINA. A on nadal do mnie nie napisał….
__________________________
HEJ WAM. NIEDŁUGO OPOWIEŚĆ SIĘ NAPRAWDĘ SKOŃCZY
KOMENTUJCIE J CZY SIĘ PODOBA CZY NIE HAHA /Alex
HEJ WAM. NIEDŁUGO OPOWIEŚĆ SIĘ NAPRAWDĘ SKOŃCZY
piątek, 7 czerwca 2013
CZĘŚĆ 20
OCZAMI JUSTINA.
To co przed chwilą usłyszałem – zadziałało na mnie jak kop
adrenaliny. Ja? Ojcem? Niedorzeczne. Z całej siły przytuliłem Amy, jedną ręką
wycierając jej łzy z policzka.
- Amy najdroższa, czemu płaczesz? – pocałowałem ją w czoło.
Nastąpiła głucha cisza. Jedynym dźwiękiem jaki można było usłyszeć to nierówny
oddech Amy.
- Justin… - westchnęła łapią mnie za koszulkę – bardzo się
cieszę, ale czy my damy rade? Czy jesteśmy bezpieczni?
Tego się bałem najbardziej. Miała rację. Nie będziemy
normalną rodziną.
- Tak – bez zastanowienia powiedziałem – Jedyne czego możemy
się obawiać to wybór imienia dla dziecka.
Uśmiechnęła się i zachichotała. O to mi chodziło. O danie
poczucie bezpieczeństwa.
- Czeka nas wspaniałe 9 miesięcy – wspięła się na palce i
pocałowała mnie w usta. Otuliłem ją ręką.
-Chodźmy do domu kochanie. Trzeba zacząć ciebie dbać. –
wziąłem ją na ręce i zaniosłem do domu.
Już zamiast jej łez widziałem piękny uśmiech.
Kiedy poszła pod prysznic pozwoliłem sobie wyjść na
papierosa. Uspokoiło to mnie i w końcu mogłem poukładać myśli. Zostanę ojcem,
przez co jeszcze bardziej kocham Amy. Będę musiał teraz chronić ją i dziecko
przed moim złym życiem. Biedna Amy… ona nic jeszcze o mnie nie wie.
- Justin? – z myślenia wyrwało mnie ciche wołanie Am.
Rzuciłem papierosa na ziemię i wszedłem do pokoju. Moja księżniczka stała w
moim za dużym podkoszulku. Trzęsła się. Instynkt kazał mi podejść do niej i
utulić do snu. I tak zrobiłem.
- Słucham? – przykryłem ją atłasową kołdrą.
- Kładź się przy mnie w tym momencie. – Pociągnęła mnie za
rękę przez co leżałem tuż obok niej.
- Kocham was – pocałowałem ją w usta.
- Ja ciebie też i jestem pewna, że ono ciebie też.
Objąłem ją ręką i cicho nuciłem naszą piosenkę. W końcu sen
opanował ją i mnie…
~***~
OCZAMI AMY.
Strzał. Krzyk. Płacz. Dziecko.
Obudziłam się w środku nocy łapczywie czerpiąc powietrze.
Ręką szukałam Justina. Znalazłam go.
- Uf… to był tylko sen – cicho powiedziałam starając się nie
obudzic Jusa.
Znowu położyłam się przy nim. Wzięłam swoją dłoń i zaczęłam
masować brzuch. Myśl, że w nim jest nasze dziecko… Przerażało to mnie. Chociaż
jeszcze się nie urodziło – kochałam je. Najmocniej na świecie. W myślach nuciłam kołysankę mojej mamy i
zasnęłam.
Obudził mnie dźwięk mycia zębów. A dokładniej zębów Justina.
Mozolnie otworzyłam oczy i zobaczyłam Biebera w samym ręczniku, myjącego zęby.
Przeglądał się w lustrze i zobaczył, że się obudziłam.
- Obudziłem cię? – wyciągnął szczoteczkę z ust.
- Nie, nie obudziłeś – przeciągnęłam się w łóżku – głodna
jestem.
Uśmiechnął się do mnie. Wszedł do łazienki.
- Na co masz ochotę? – krzyknął z niej. Bez zastanowienia
wstałam z półka i podbiegłam do niego. Koszulka Justina na moim ciele była
wymiętolona. Włosy potargane, a policzki zarumienione. Miał już na sobie
bokserki. Podbiegłam do niego i pocałowałam go gorąco w usta. Podniósł mnie i
posadził na blacie.
- Ciebie – cicho powiedziała całując go szyi.
- Jesteś piękna, wiesz? – założył mi za ucho jeden kosmyk
włosów. Uśmiechnęłam się. Jego miłość była do mnie tak szczera i prawdziwa, że
czułam ją w kościach.
- Zjadła bym może…. Kanapki z dżemem oraz słoną jajecznicę –
oblizałam usta.
Zaczęliśmy się śmiać tak jakby nic się nie stało. Przeszłość
nie miała znaczenia. Ona tylko umocniła nasze uczucie do siebie.
- Dobra, a więc ty się ubierz, a ja pójdę przygotować Ci
śniadanie. – pocałował mnie w czoło i wyszedł z łazienki. Odetchnęłam. Omyłam
swoją zmęczoną twarz lodowatą wodą. Z niechcenia narzuciłam na siebie luźną
koszulkę Justina oraz spodnie od dresów.
Zastałam go w kuchni, czekającego na mnie ze śniadaniem.
- Madame – podszedł do mnie i zaprowadził do stołu. Posadził
mnie i podał tacę.
Kiedy ja pałaszowałam swoje śniadanie Justin siedział po
przeciwnej stronie i pisał sms.
- Z kim tak piszesz? – przełknęłam ostatnią łyżkę
jajecznicy.
-Z nikim kochanie – wyłączył telefon i schował do kieszeni –
Dzisiaj zabieram cię na spacer po plaży. Ale ubierz się ciepło, aby dziecku nie
było zimno.
Przegiął. Doskonale o tym wiedział. Wstałam z miejsca ‘’
zabijając go’’ wzrokiem.
- O co ci chodzi? – wsadziłam z hukiem talerz do umywalki –
Dziecko nie ma jeszcze 10 centymetrów, a ty już takie rzeczy odstawiasz! Justin
weź się ogarnij!! Jeszcze doprowadzisz do tego, że
- Że co?! – zdenerwował się. Widziałam w jego oczach furię.
- Doskonale wiesz co mam na myśli! O tak! Usunę tą ciąże! –
co ja do cholery powiedziałam? Stał i widziałam jego wyraz twarzy. Próbował opanować
krzyk, albo płacz.
Niestety ja nie jestem taka twarda i popłakałam się.
Pobiegłam na górę do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Usiadłam na ziemi i
oparłam się o ścianę. Łzy same zaczęły mi spływać po policzkach. 1:1. Teraz ja
przesadziłam.
Modliłam się, aby tu przyszedł i przeprosił. Ale tego nie
zrobił.
Zegar wybił 13 po południu. Wytarłam swoje mokre policzki i
wyszłam z pokoju. Justina na piętrze nie było. Zeszłam powoli na dół. Też
nikogo nie było. Drzwi do ogrodu były otwarte. Instynkt zaprowadził mnie do niego. Kwiatu
rozkwitały, a ptaki śpiewały swoją pieśń.
Nie było go.
- Justin? – cicho powiedziałam rozglądając się dookoła.
Usłyszałam ciche westchnięcie za drzewem. Tak. To musiał być
Justin. Musiał.
Podbiegłam do niego i gdy miałam się wychylić ręka Justina
złapała mnie za nadgarstek. Serce błyskawicznie przyśpieszyło. Zamknęłam oczy z
nadzieją, że to tylko sen.
- Amy.
- Justin? – byłam już w jego objęciach. Nie wiedziałam co
się dzieje.
Pocałował mnie w czoło.
- Masz racje. Masz cholerną racje co do tego wszystkiego.
Nie powinienem się tak przejmować nie powinienem w ogóle pozwolić ci za mnie
wyjść
- Justin..
- Nie przerywaj mi. Jestem fatalnym przyjacielem, mężem, i
na pewno też ojcem. Nigdy nie będziemy mieć zajebistej szczęśliwej rodziny Amy.
Nigdy, bo ja mam masę wrogów. W każdym momencie mogą nas zaatakować i odebrać
mi ciebie. A ja bym tego nie zniósł. Posłuchaj mnie – wziął moją dłoń. – Nie
chce cie stracić. I póki jesteś ze mną narażam cię na to. Kocham cię. Jestem naprawdę szalony jeżeli jeszcze cie
nie spławiłem. A wiesz czemu tego nie zrobiłem? Bo jesteś moim powietrzem i bym
nie przetrwał bez ciebie dnia, tygodnia, miesiąca , roku… - złożył na moich
ustach lekki pocałunek. Dopiero teraz wiedziałam co to znaczy pocałunek. Nikt
jeszcze mnie tak nie pocałował. Z miłością i delikatnością. Rozpływałam się.
Chciałam przerwać, ale nie mogłam. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
- Justin… przestań… - odepchnęłam go od siebie. – Ja tak naprawdę nie chce tego dziecka… -
widziałam w jego oczach przerażenie.
- Ale dlaczego Amy? – oparł się o drzewo.
- Mam 19 lat… a ty ile masz?
- 20.
- Nie uważasz, że to za szybko za dziecko? Dopiero od paru
miesięcy jesteśmy małżeństwem i przez tego Titanica jestem w ciąży. Nie chce
być tak szybko mamą… Jeszcze nie posmakowałam życia – moje żyły płonęły.
Zagryzłam usta.
Justin popatrzył w niebo i jakby próbował się uspokoić.
- Wybór należy do ciebie. Ja nie chce wpływać na ten wybór.
– włożył ręce w kieszenie i ruszył do wejścia – Jadę na miasto. A ty rób co
chcesz – zatrzasnął drzwi.
Jedyne co teraz chciałam zrobić to znaleść się pod ziemią i
nie żyć.
~***~
OCZAMI JUSTINA.
To był jej wybór. Nie mój. Bardzo tego dziecka chce, ale ona
jak widać nie.
Wsiadłem do auta ze złości zatrzaskując drzwi. Założyłem
okulary na oczy i włożyłem klucz do stacyjki. Lekko odetchnąłem i wcisnąłem
pedał gazu. Rozglądałem się po okolicy, ale nikogo nie było. A to bardzo
dziwne, gdyż dochodzi 14 po południu.
BUM.
Nagle przed moimi oczami ukazały się wspomnienia. Porwanie
Amy. Nocka w Motelu. Jej sukienka. Oświadczyny. WSZYSTKO.
Gwałtownie zahamowałem. Czułem, że moje żyły zaczynają mnie
parzyć. Paliłem się od środka. Z całej opresji obudził mnie dźwięk telefonu.
- Słucham?! – warknąłem z trudem oddychając.
- Czekam już na ciebie – rozłączył się.
Wziąłem parę wdechów i oblizałem
usta. Czas na spotkanie. Pojechałem dalej.
Podjechałem pod umówione miejsce i wyszedłem z auta. Szybkim
krokiem podążyłem w ciemną uliczkę. Tak jak myślałem czekał już tam na mnie.
Opierał się o drzwi i palił papierosa.
- I co Bieber? Jak tam po małym wypadku? – szyderczo się
uśmiechnął. – Oh no tak nic mi nie zrobisz. Bo możesz ją stracić. – roześmiał
się.
- Zamknij się. – rzuciłem mu podłe spojrzenie. – Po co do
mnie do cholery pisałeś? Wiesz, że nie siedzę już w tym gównie od kiedy Amy…
- Amy Amy Amy… nasza mała Amy. Przestań się opierać na niej
i zacznij działać. Ona ci podcina skrzydła brachu. – poklepał mnie po plecach.
– Nie pamiętasz tych twoich nocnych wyczynów? Jak wciągałeś tyle koki ile
mogłeś? – potarł nos.
- Nie chce pamiętać. Przejdź w końcu do rzeczy. – roześmiał
się. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie czarny długi płaszcz.
- Nie bez przyczyny cię tu wezwałem. Masz potencjał. Moja
umowa jest prosta i krótka. – chrząknął. – Dołączasz do mnie, a ja zostawiam w
spokoju twoją Amy. Nie masz wyboru Bieber. Patrz – podał mi telefon a na nim
jej zdjęcia. W dodatku z dzisiaj. – w każdej chwili mogę ją zabić.
Myśli plątały mi się w głowie. Co robić ?! CO ROBIĆ?!
- Ona jest w ciąży. Dobrze o tym wiesz. Daj mi 9 miesięcy
spokoju, a będę cały twój. – zacisnąłem pięści.
- Niech ci będzie Bieber… czekaj na moje instrukcje.Jeżeli
nie… to po niej – zniknął w ciemności.
Co ja narobiłem? Nie tylko nie to… Muszę przekonać ją do
ciąży.. a potem wywieść jak najdalej umiem.
_____________________________________________________
na razie tylko tyle. eloo./Alex
poniedziałek, 13 maja 2013
CZĘŚĆ 19 OSTATNIA
OCZAMI AMY.
Wszędzie biel. Dookoła mnie biało. Umarłam? - zadałam w środku sobie pytanie. Możliwe- odpowiedziała podświadomość.
Przejechałam ręką po miejscu, gdzie dostałam kulkę. Żadnej blizny rany. Nic. Tak jakby nic się nie stało. Wszystkie blizny zniknęły z mojego ciała. Wstałam z nicości i przeszłam się. Nigdzie nie było nic widać. Tylko jedną wielką jasną biel.
- Halo? Jest tu ktoś?! JUSTIN?- krzyczałam, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko echo.
- Amy. Miło cię widzieć - znikąd pojawił się Daniel. - Chodź usiądź.- Pokazał ręką na miejsce obok niego. Niechętnie usiadłam pocierając ręce o kolana.
- Gdzie ja jestem Daniel? O co tu chodzi?
- Spokojnie Amy. Porozmawiajmy. - zaciągnął się powietrzem. - Jesteś tu z jakiegoś powodu. Tak jak ja. Przez parę dni albo godzin zależy jak ci pójdzie będę twoim nauczycielem. Poszperamy w twojej przeszłości.
- Dlaczego? Po co mi to? - miałam ochotę się rozpłakać, ale trzymałam to w sobie. Nie odpowiedział.
- Żałujesz, że poznałaś Justina? - przeszedł mnie dreszcz.
- Nie. Nie żałuję. - bez zastanowienia powiedziałam. Westchnął.
- Straciłaś tyle rzeczy przez niego Shawty.
- Nie nazywaj mnie tak. Tylko Justin może mnie tak nazywać. Może straciłam dużo, ale jakbyś nie zauważył zyskałam o wiele więcej! - wstałam krzycząc na niego.
- Co zyskałaś?! Blizny! Co straciłaś? Przyjaciół rodzinę życie!
- Słuchaj Daniel nie obchodzi mnie to. Kocham Justina i on jest moim życiem. Może i źle postąpiłam, ale wiesz co jest piękne? UCZUCIE! Uczucie, które mi dał. Nikt mnie tak nigdy nie kochał. Stałam się dla niego wszystkim! Dobrze może to jest złe ale go do cholery kocham i idę go szukać. Możesz mnie zatrzymywać proszę bardzo! ale nigdy ci się nie uda.! - odeszłam od niego. Zaczął mi bić brawo.
- Brawo Am. Brawo. Dowiodłaś swego. Idź do Justina. Jeżeli uda ci się go znaleźć. - odwróciłam się i już go nie było. Szłam przed siebie. Z każdym krokiem moje nogi stawały się coraz cięższe i obolałe. Z odległości 50 metrów widziałam jakąś postać.
- Justin..? - szepnęłam. Zaczęłam biec. Szybciej coraz szybciej. Chłopak odwrócił się i też zaczął biec. Ale w przeciwną stronę. Uciekał mi. Biegłam jak najszybciej umiałam. W końcu udało mi się go złapać.
- Justin stój! - pociągnęłam go za koszulkę. Odwrócił się. Nie był szczęśliwy.
- Justin. - chciałam go przytulić, ale się odsunął. - Justin? zapanowała ciemność. Ostatnią rzeczą jaką widziałam był szyderczy uśmiech Jusa
~***~
OCZAMI OSOBY TRZECIEJ
Siedziałem w pokoju lekarskim kiedy nagle dostałem wezwanie przez sms. Brzmiało ono: Strzelanina dwójka rannych dziewczyna i chłopak.
Szybkim ruchem wziąłem fartuch i zbiegłem na ostry dyżur. To co zobaczyłem rozwaliło mnie. Była to para. Przez cały czas trzymali się za ręce - chociaż byli nieprzytomni. Z żalem musiałem ich rozłączyć. Jako pierwsza na stół poszła dziewczyna - chłopak tak samo, ale do sali obok. Dziewczyna nie mogła przestać krwawić. Po chwili się ocknęła.
- Gdzie mój mąż...? - zapytała umierającym głosem.
- Jest w sali obok - powiedział pielęgniarka podając jej narkozę.
Moje serce przeżywało nieznane mi dotąd uczucie. Ich miłość była tak silna, że przechodziła przeze mnie.
Musiałem zacząć operować. Ciężko było wydostać pocisk z jej ramienia. Operację chłopaka skończyli pierwsi wywożąc do na Oiom. Lekarz pokazał mi, że wszystko dobrze. A ja nadal męczyłem się z tą dziewczyną.
Po 5 godzinach udało wyciągnąć się z niej wszystkie szczątki naboju. Zaszyłem ją i pozostawiłem ją w opiece pielęgniarek.
Kiedy tylko znalazłem się w pokoju odetchnąłem. Zadzwoniłem na oddział i poprosiłem.. aby złączyli ich łóżka i podali im swoje ręce. Coś w środku kazało mi to zrobić.
~***~
OCZAMI JUSTINA.
Ostatnią rzeczą jaką widziałem była Amy, która dostała. To było straszne. Chciałem wydobyć z siebie krzyk, ale nie umiałem. Kiedy odpływałem poczułem ciepłą i zakrwawioną dłoń Amy ściskającą moją. Potem nastała ciemność. Ale nie taka normalna. Złowroga. Stałem się obserwatorem swojego życia. Widziałem z boku jak zabijam wszystkich swoich wrogów. Traktowałem ich jak trofea. Z każdą ofiarą stawałem się coraz bardziej pragnący krwi. A ja tego nie zauważałem. Potem nastała przeprowadzka i cała historia z Amy. Śmieszne jest to, że gdybym w nią nie wjechał - nie była by moją żoną.
Wszędzie ciemność. Nagle zauważyłem światło. Skierowałem się do niego. Biegłem. Stała w nim postać.
- Mama..?- roztrzęsiony się zapytałem.
- Tak skarbię. Chodź usiądź porozmawiajmy - powiedziała jak zawsze swoim miłym i ciepłym głosem.
Usiadłem obok niej.
- No Justin. Powiedz mi jak się czujesz?
- Gdzie jest Amy? Gdzie ja jestem? To jest miejsce jak czyściec?
- Spokojnie Justin - pocałowała mnie w policzek - posłuchaj mnie. Dużo straciłeś. Ale czy było warto dla Amy?
- Było warto. Wiesz co ona jako jedyna mnie kocha. Była przy mnie nawet jeżeli popełniłem błąd. - nerwowo oblizałem usta. - Kocham ją.
Zamrugałem, ale mamy już nie było Usłyszałem tylko głos przy moim uchu. "Odnajdź ją" Bez zastanowienia zacząłem iść przed siebie. Rozglądałem się dookoła. Zaczęły się pojawiać osoby, które zabiłem. Ignorowałem je chociaż mówiły. że mi wybaczyły. Szukałem Amy. Nigdzie jej nie było. Rozglądałem się, ale to na nic. W końcu doszedłem do skraju. Usłyszałem ciche krzyknięcie "Justin" Odwróciłem się i to była Amy. Chciałem do niej podejść. Podbiegłem do niej i wyciągnąłem do niej rękę. Nie podała mi swojej.
- Amy..? - zapytałem się jej. A ona szyderczo się uśmiechnęła. Jej twarz się szybko zmieniła. Stała się... demonem. Następnie nastała ciemność...
~***~
Otworzyłem oczy. Szybko je zamknąłem, bo oślepiało mnie światło lamp. Otworzyłem je jeszcze raz. Tym razem udało mi się zobaczyć, że jestem w szpitalnym pokoju. Przy mojej prawej ręce znajdował się mały monitor na którym widziałem bicie swojego serca. Kroplówka oraz szafka na której nic nie leżało. No może oprócz dzisiejszej gazety. Dotknąłem ręką swojego brzucha. W miejscu gdzie dostałem kulkę był bandaż. Zabolało mnie kiedy dotknąłem tego miejsca. Jęknąłem z bólu. Usiadłem na łóżku. Bardzo powoli. W końcu spojrzałem w lewo. Moje serce przyspieszyło. Leżała tam Amy. Była w śpiączce. Miała w sobie w rurki. Kolor jej skóry był tak blady jak ściana. Chwyciłem jej rękę. Całe szczęście udało mi się jej dosięgnąć.
- Shhhhh Shawty jestem tutaj - powiedziałem. Spłynęła mi łza po policzku. Szybko ją wytarłem. W tamtej chwili do pokoju wszedł lekarz.
- No widzę, że się ocknąłeś Panie Bieber. - chrząknął.
- Tak. Dobrze Pan widzi.. Co z nią jest? - zimnym głosem odpowiedziałem w jego stronę.
- Śpi. Jest w śpiączce. Za najdłużej tydzień może się wybudzić. - podpisał coś na mojej karcie. Nie odpowiedziałem.
- Jej mama jest już w drodze - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
- Zajebiście... - powiedziałem przeczesując włosy. Spojrzałem się na nią. Nadal miała na sobie pierścionek. Uspokoiło mnie to, bo to oznaczało, że nadal jest moja. Bardzo powoli wstałem z łóżka. Z każdym ruchem czułem coraz większy ból w okolicach rany. Wziąłem parę oddechu i podszedłem do Amy. Pocałowałem ją w czoło. Założyłem na siebie czarny szlafrok oraz ful capa. Kiedy otworzyłem drzwi stała w nich Mama Amy.
- Justin - powiedziała to tak chłodnym głosem, że przeszedł mnie dreszcz. Uśmiechnąłem się.
- Dzień dobry - powiedziałem unikając jej spojrzenia.
~***~
Musiało w końcu dojść do tej rozmowy. Nie mogłem jej uniknąć.
- A więc Justin... To jest teraz twoja żona? - wzięła łyk kawy.
- Tak to jest moja żona. - parchnąłem pokazując jej obrączkę. Zasmuciła się.
- Kochasz ją?
- Jak nikogo innego. - bez wahania odpowiedziałem. -Jest ze mną bezpieczna może Pani w to uwierzyć. Tylko czasami mam wrażenie, że ona mnie nie kocha.
- Oh. Możemy to sprawdzić. chcesz? - uśmiechnęła się.
- Zależy jakim kosztem.
I oto tak przedstawiła mi swój plan. Chodziło w nim o to, że ja wyniosę się z pokoju i kiedy ona się obudzi wmówimy jej, że ja nie istnieję. Że to wszystko jej się śniło. Nie za bardzo mi się to podobało. Ale zgodziłem się.
Przenieśli mnie zastępczo do pokoju obok. Każdej nocy odwiedzałem Amy. Całowałem ją w czoło modląc się, żeby się wybudziła.
Pewnego dnia obudziła mnie moja teściowa.
- Obudziła się. - kiedy tylko to powiedziała, szybko wstałem i skierowałem się do jej pokoju. Uchyliła mi drzwi i stałem w nich słuchając rozmowę.
~***~
OCZAMI AMY
- Hej słonko - zobaczyłam moją mamę. Myślałam, że jak wrócę zza światów to obudzę się obok Justina.
- Hej.. Mamo? - powiedziałam niepewnie. - Gdzie jest Justin?
- Jaki Justin kochanie? O kim ty do cholery mówisz? - powiedziała dziwnie się na mnie patrząc.
- No Justin mój mąż. Mój ukochany. - Pokazałam jej obrączkę.
- Kochanie jesteś od 2 miesięcy w śpiączce. - zamurowało mnie.
- Nie... - szepnęłam. Nastała ciemność.
~***~
OCZAMI JUSTINA
Kiedy tylko usłyszałem jak mama woła lekarza wbiegłem do sali.
- Co się stało?
- Zasłabła - odpowiedziała.
- Mówiłem, że to zły pomysł! Ale ty musisz być mądrzejsza! - krzyknąłem jej w twarz.
- Justin uspokój się! Jesteś teraz w mojej rodzinie czy tego chcesz czy nie!
- Raczej Amy jest w mojej! - lekarz stał w drzwiach i rozsunął nas od siebie. Zabił bym ją gdybym miał czym.
- Już spokój. - lekarz podszedł do Amy wybudzając ją. Mama została wyproszona z pokoju i zostałem sam na sam z Amy.
-Justin..? - powiedziała tak delikatnie, że dostałem gęsiej skórki.
- Tak kochanie to ja Shawty
Zaczęła płakać.
- Shhh kochanie nie martw się wszystko jest dobrze - pocałowałem ją w usta. Były suche. Odwodnione. Spragnione moich ust.
- Kocham cię - powiedziałem odrywając się od niej.
- Ja ciebie też - jęknęła gdyż poruszyła ręką w którą dostała. Uciszyłem ją pocałunkami.
Przenieśli mnie z powrotem do sali. Złączyli nasze łóżka tak żebyśmy mogli spać razem.
Kiedy jej mama wróciła do domu i pogodziła się z faktem, że Amy jest moja w końcu mogłem odetchnąć.
- Twoja mama jest trochę
- Wkurzająca. Wiem.
- Wow Shawty jesteś szybka - pocałowałem ją w rękę. - Idź spać kochanie błagam
- Opowiedz mi bajkę proszę. Na dobranoc - słodko westchnęła. Nie mogłem odmówić.
- Dobrze...Hm... A więc była sobie raz piękna dziewczyna o imieniu Amy - objąłem ją w pasie
- Justin...
- Shh. Nie przerywaj. A więc była bardzo piękna. Pewnego razu przypadkiem spotkała dziwnego chłopaka o imieniu Justin. Nie wiedziała, że czeka ich piękna i długa przyszłość. Z każdym dniem ona zaczęła go poznawać coraz bardziej i głębiej. Chłopak bardzo się bał, że go zostawi jak się dowie prawdy o nim. A jednak nie zostawiła go. Zakochała się w nim w jego pięknej klacie włosach - zaczęła się śmiać. - Ale także za charakter. Obiecał jej, że nigdy jej nie zostawi i do dziś dotrzymał słowa. Jest z nią. Tu i teraz. I będzie aż do śmierci. Mieli wspaniały dom. Przyjaciół. Wszystko co chcieli. Pewnego razu chłopak mocno ją zranił. Ale błagał o wybaczenie. W końcu wspaniała księżniczka wybaczyła mu. I ofiarowała mu swoje życie. Jako okazanie swojego zaufania. Od tamtego czasu nawet śmierć ich nie rozłączy. - Amy odwróciła się do mnie i pocałowała mnie w usta. Włożyła swoje nogi pomiędzy moje. Z całej siły objąłem ją w ramionach. Całowała mnie tak mocno, że nie mogliśmy przerwać.
- Ughm? - usłyszeliśmy głos lekarki. - Gołąbki pora spać. No już. - zgasiła nam światło, a ja z Amy zaczęliśmy się śmiać.
- Kocham cię Justin...
- Ja ciebie bardziej. - pocałowałem ją w szyję po czym ona zasnęła. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Była moja. Cała moja. Na zawszę.
~***~
OCZAMI AMY
Kiedy rano obudziłam się w objęciach Justina czułam szczęście. Ramię strasznie mnie bolało, Ale dotyk Jusa trochę go amortyzował. Gdy się do niego odwróciłam zauważyłam, że jeszcze spał. Uśmiech pokazał się na mojej twarzy.
- Dzień dobry kochanie - potarłam kciukiem po jego policzku. - Wstawaj śpiochu.
Jęknął. Z tego co zrozumiałam zapytał się mnie która godzina.
- 11.30 kochanie - odpowiedziałam, a on gdy to usłyszał zrobił wielkie oczy.
- Wpół do 12? Naprawdę aż tyle przespaliśmy?
- Mamy do tego prawo kochanie. - pocałowałam go w nos. Uśmiechnął się.
Dziwne jest to, jak nasza miłość była toksyczna. Ale wszyscy wiedzieli, że nic nie rozłączy. Śmierć próbowała, ale jak widać na nic.
Poczułam mdłości.
- Idę się odświeżyć. Też bym tobie radziła - wstałam wysyłając mu buziaka. Szybkim krokiem skierowałam się do łazienki. Zwymiotowałam. Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Wyglądałam koszmarnie. Co gorsza Justin mnie widział. Wzięłam parę głębokich wdechów i umyłam zęby.
Gdy moje ciało wyglądało już trochę lepiej wróciłam do pokoiku. Dopiero teraz zauważyłam, że ma on widok na piękny ogród. Justina jeszcze nie było. Wytrzepałam pościel. Sprawiło mi to lekki kłopot, gdyż rana cholernie bolała. Kiedy oba łóżka były zrobione Justin wszedł do środka.
- No no Shawty - objął mnie w pasie - posprzątałaś - pocałował mnie w szyję.
- Tak kochanie. Musiałam.
- Wszystko z tobą dobrze? - obrócił mnie do siebie.
- Tak pewnie wszystko dobrze. Mam do ciebie prośbę... Zaśpiewaj mi. - iskra przebrnęła przez jego oko
- Mam ci zaśpiewać? Nie ma sprawy - pokazał ręką na łóżko i posadził mnie tam. Wziął krzesło i usiadł przede mną.
I zaczął specjalny koncert. Jak zawsze zaśpiewał naszą piosenkę.
- AS LONG AS YOU LOLOLOLOLOLOLOLOLOLO LOVE ME... - skończył.
- Tak długo jak mnie kochasz. - spłynęła mi łza po policzku. Podszedł do mnie i wytarł ją.
- Czyli na zawsze - pocałował mnie. Położyłam swoje nogi na nim i wtuliłam się w niego jak małe dziecko.
Chce z nim spędzić resztę życia. Jako nierozłączne małżeństwo. On jest mój cały mój.
Nigdy nie myślałam, że tak będzie wyglądać moje życie. Że zostanę żoną chłopaka, którego praktycznie nie znam.. ale go kocham. Leże w szpitalu z nim obok. Kocham go ponad życie - co daje mi jeszcze większe wzniesienie w górę.
Przez dłuższy okres czasu czułam mdłości. Wymiotowałam Jadłam coraz mniej. W końcu poszłam do doktora
- Ale panie doktorze to nie jest możliwe! - krzyczałam na cały jego pokój.
- Pani Bieber. Proszę się uspokoić. Przykro mi, ale to prawda. Musi się z tym pani pogodzić. - chrząknął. - poinformować pani
- NIE! On się nie może dowiedzieć! To znaczy musi ale nie teraz! - jęknęłam. Wzięłam parę oddechów i wyszłam z jego gabinetu.
Myśli w mojej głowie plątały się w tą i w drugą stronę. Przecież to nie mogło być możliwe!
- Wszystko dobrze Sweety? - zapytał się mnie gdy tylko weszłam do środka.
Przygryzłam policzek.
- Tak wszystko w jak najlepszym ... porządku. - uśmiechnęłam się. Chociaż tak naprawdę chciało mi się płakać.
- To dobrze. Patrz co ci kupiłem - wyciągnął z kieszeni brązowe pudełeczko i otworzył.
W środku znajdował się naszyjnik z napisem Amstin
- Amstin? - zapytałam się go głupio się patrząc.
- Mhm. Amy i Justin no czyli Amstin - uśmiechnął się zakładając mi wisiorek na szyję.
- No ładny dziękuje kochanie, ale za co to? - przytuliłam go. Poczułam jego dłonie w pasie
- Wynagrodzenie tego wszystkiego. Teraz ci obiecuje, że będziemy szczęśliwą rodziną... z dzieckiem.
Przeszyło mnie. Żołądek się skurczył.
- Jak.. Jak to z dzieckiem.? - zapytałam się go łapczywie wdychając powietrze.
- Żartuje kochanie - pocałował mnie w czoło - na wszystko będzie pora.
Jasne na wszystko będzie pora...- pomyślałam.
~***~
OCZAMI JUSTINA
Moja mała księżniczka była nie w sosie. Czułem to od środka. Mogła udawać, że wszystko jest dobrze, ale ja wiedziałem, że nie jest.
Kiedy nasze leczenie dobiegło końca oboje spakowaliśmy się w torbę. W pewnej chwili Amu usiadła na łóżko.
- Co jest Amy? - podszedłem do niej i uklęknąłem przed nią. Złapałam ją za rękę i pocałowałem w nią.
- Nic Justin.. Po prostu trochę się źle czuje - odpowiedziała całując mnie w czoło - zaraz pójdę do doktora i on coś mi da jakieś lekarstwa no wiesz...
- Pewnie kochanie, ale od dłuższego czas już się tak źle czujesz. Ukrywasz coś przede mną?
Spojrzała się na mnie ostrzegawczo.
- Nie nie ukrywam... raczej - pocałowała mnie w usta. - możemy już jechać do naszego nowego domu?
- Oczywiście słońce. - chwyciłem torbę i skierowałem się do auta, a ona w tym czasie poszła do doktora.
Usiadłem i czekałem na nią w końcu przyszła i wsiadła do środka.
- Jedziemy? - zapytałem zakładając okulary.
- Jedziemy. - chwyciła mnie za rękę i pojechałem.
Nie jechaliśmy za długo. Denerwowała się, ale nie wiem czym.
Gdy w końcu dojechaliśmy do naszego nowego domu uśmiechnęła się.
- Wow Justin! Jak tutaj pięknie! - uśmiechała się jak szalona.
- Wiem Shawty. Dla ciebie wszystko - pocałowałem ją w szyje. Wyciągnąłem ją z auta i wziąłem na ręce. Wniosłem ją do środka i usłyszałem ciche westchniecie.
- Podoba ci się ... - ściągnąłem z niej ramiączko całując ją w usta.
- Bardzo.. - szepnęła i rzuciła się na mnie dając mi gorące pocałunki. Przyparłem ją do ściany i mocno całowałem. Moje ręce jeździły po jej całym ciele a ona cicho westchnęła... seksownie.
~***~
OCZAMI AMY
Dom był piękny. Znajdował się na plaży był mały biały i skromny. Na drzwiach było napisane Justin i Amy. Pocałunki Justina rozpływały się po moim ciele. Stawały się coraz cieplejsze...
- Justin... przestań... - szepnęłam zabierając jego ręce z mojego ciała - chodź na spacer.
Pocałował mnie w nos. To było bardzo urocze.
Poszliśmy na wysoką górę. Niebo było całe w gwiazdach, a w plecy wiał przyjemny letni wiaterek.
- Justin? - złapałam go za rękę.
- Tak Shawty? - popatrzył się na mnie.
- Muszę ci coś powiedzieć... - moje serce zaczęło bardzo szybko bić. Tętno przyspieszyło, a w głowie mętlik słów.
- Słucham cie kochanie. - pocałował mnie w czoło
- Justin zawsze przy mnie będziesz?
- Zawszę.
Wzięłam parę głębokich oddechów.
- Jestem...Jestem...W ciąży.
Jego oczy zrobiły się szerokie, a na twarzy pojawił się uśmiech. Szeroki uśmiech. Po twarzy zaczęły mu spływać łzy radości... tak jak i mi. Kocham go i zawsze będę...
______________________________________CIĄG DALSZY NASTĄPI _____
KAŻDY SOBIE TERAZ POMYŚLI ONI BĘDĄ SZCZĘŚLIWI BĘDĄ SIĘ KOCHAĆ BĘDĄ MIEĆ DZIECI HAPPY END! NIE. NIE WSZYSTKO MOŻE UJŚĆ NA SUCHO, ALBOWIEM JUSTIN MA SWOJE MROCZNE TAJEMNICE. JESZCZE GORSZE NIŻ DOTYCHCZAS... As long as you love me vol.2 ! jako mój nowy blog zacznie się w czerwcu. Całuje was. kocham was. /Alex
Wszędzie biel. Dookoła mnie biało. Umarłam? - zadałam w środku sobie pytanie. Możliwe- odpowiedziała podświadomość.
Przejechałam ręką po miejscu, gdzie dostałam kulkę. Żadnej blizny rany. Nic. Tak jakby nic się nie stało. Wszystkie blizny zniknęły z mojego ciała. Wstałam z nicości i przeszłam się. Nigdzie nie było nic widać. Tylko jedną wielką jasną biel.
- Halo? Jest tu ktoś?! JUSTIN?- krzyczałam, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko echo.
- Amy. Miło cię widzieć - znikąd pojawił się Daniel. - Chodź usiądź.- Pokazał ręką na miejsce obok niego. Niechętnie usiadłam pocierając ręce o kolana.
- Gdzie ja jestem Daniel? O co tu chodzi?
- Spokojnie Amy. Porozmawiajmy. - zaciągnął się powietrzem. - Jesteś tu z jakiegoś powodu. Tak jak ja. Przez parę dni albo godzin zależy jak ci pójdzie będę twoim nauczycielem. Poszperamy w twojej przeszłości.
- Dlaczego? Po co mi to? - miałam ochotę się rozpłakać, ale trzymałam to w sobie. Nie odpowiedział.
- Żałujesz, że poznałaś Justina? - przeszedł mnie dreszcz.
- Nie. Nie żałuję. - bez zastanowienia powiedziałam. Westchnął.
- Straciłaś tyle rzeczy przez niego Shawty.
- Nie nazywaj mnie tak. Tylko Justin może mnie tak nazywać. Może straciłam dużo, ale jakbyś nie zauważył zyskałam o wiele więcej! - wstałam krzycząc na niego.
- Co zyskałaś?! Blizny! Co straciłaś? Przyjaciół rodzinę życie!
- Słuchaj Daniel nie obchodzi mnie to. Kocham Justina i on jest moim życiem. Może i źle postąpiłam, ale wiesz co jest piękne? UCZUCIE! Uczucie, które mi dał. Nikt mnie tak nigdy nie kochał. Stałam się dla niego wszystkim! Dobrze może to jest złe ale go do cholery kocham i idę go szukać. Możesz mnie zatrzymywać proszę bardzo! ale nigdy ci się nie uda.! - odeszłam od niego. Zaczął mi bić brawo.
- Brawo Am. Brawo. Dowiodłaś swego. Idź do Justina. Jeżeli uda ci się go znaleźć. - odwróciłam się i już go nie było. Szłam przed siebie. Z każdym krokiem moje nogi stawały się coraz cięższe i obolałe. Z odległości 50 metrów widziałam jakąś postać.
- Justin..? - szepnęłam. Zaczęłam biec. Szybciej coraz szybciej. Chłopak odwrócił się i też zaczął biec. Ale w przeciwną stronę. Uciekał mi. Biegłam jak najszybciej umiałam. W końcu udało mi się go złapać.
- Justin stój! - pociągnęłam go za koszulkę. Odwrócił się. Nie był szczęśliwy.
- Justin. - chciałam go przytulić, ale się odsunął. - Justin? zapanowała ciemność. Ostatnią rzeczą jaką widziałam był szyderczy uśmiech Jusa
~***~
OCZAMI OSOBY TRZECIEJ
Siedziałem w pokoju lekarskim kiedy nagle dostałem wezwanie przez sms. Brzmiało ono: Strzelanina dwójka rannych dziewczyna i chłopak.
Szybkim ruchem wziąłem fartuch i zbiegłem na ostry dyżur. To co zobaczyłem rozwaliło mnie. Była to para. Przez cały czas trzymali się za ręce - chociaż byli nieprzytomni. Z żalem musiałem ich rozłączyć. Jako pierwsza na stół poszła dziewczyna - chłopak tak samo, ale do sali obok. Dziewczyna nie mogła przestać krwawić. Po chwili się ocknęła.
- Gdzie mój mąż...? - zapytała umierającym głosem.
- Jest w sali obok - powiedział pielęgniarka podając jej narkozę.
Moje serce przeżywało nieznane mi dotąd uczucie. Ich miłość była tak silna, że przechodziła przeze mnie.
Musiałem zacząć operować. Ciężko było wydostać pocisk z jej ramienia. Operację chłopaka skończyli pierwsi wywożąc do na Oiom. Lekarz pokazał mi, że wszystko dobrze. A ja nadal męczyłem się z tą dziewczyną.
Po 5 godzinach udało wyciągnąć się z niej wszystkie szczątki naboju. Zaszyłem ją i pozostawiłem ją w opiece pielęgniarek.
Kiedy tylko znalazłem się w pokoju odetchnąłem. Zadzwoniłem na oddział i poprosiłem.. aby złączyli ich łóżka i podali im swoje ręce. Coś w środku kazało mi to zrobić.
~***~
OCZAMI JUSTINA.
Ostatnią rzeczą jaką widziałem była Amy, która dostała. To było straszne. Chciałem wydobyć z siebie krzyk, ale nie umiałem. Kiedy odpływałem poczułem ciepłą i zakrwawioną dłoń Amy ściskającą moją. Potem nastała ciemność. Ale nie taka normalna. Złowroga. Stałem się obserwatorem swojego życia. Widziałem z boku jak zabijam wszystkich swoich wrogów. Traktowałem ich jak trofea. Z każdą ofiarą stawałem się coraz bardziej pragnący krwi. A ja tego nie zauważałem. Potem nastała przeprowadzka i cała historia z Amy. Śmieszne jest to, że gdybym w nią nie wjechał - nie była by moją żoną.
Wszędzie ciemność. Nagle zauważyłem światło. Skierowałem się do niego. Biegłem. Stała w nim postać.
- Mama..?- roztrzęsiony się zapytałem.
- Tak skarbię. Chodź usiądź porozmawiajmy - powiedziała jak zawsze swoim miłym i ciepłym głosem.
Usiadłem obok niej.
- No Justin. Powiedz mi jak się czujesz?
- Gdzie jest Amy? Gdzie ja jestem? To jest miejsce jak czyściec?
- Spokojnie Justin - pocałowała mnie w policzek - posłuchaj mnie. Dużo straciłeś. Ale czy było warto dla Amy?
- Było warto. Wiesz co ona jako jedyna mnie kocha. Była przy mnie nawet jeżeli popełniłem błąd. - nerwowo oblizałem usta. - Kocham ją.
Zamrugałem, ale mamy już nie było Usłyszałem tylko głos przy moim uchu. "Odnajdź ją" Bez zastanowienia zacząłem iść przed siebie. Rozglądałem się dookoła. Zaczęły się pojawiać osoby, które zabiłem. Ignorowałem je chociaż mówiły. że mi wybaczyły. Szukałem Amy. Nigdzie jej nie było. Rozglądałem się, ale to na nic. W końcu doszedłem do skraju. Usłyszałem ciche krzyknięcie "Justin" Odwróciłem się i to była Amy. Chciałem do niej podejść. Podbiegłem do niej i wyciągnąłem do niej rękę. Nie podała mi swojej.
- Amy..? - zapytałem się jej. A ona szyderczo się uśmiechnęła. Jej twarz się szybko zmieniła. Stała się... demonem. Następnie nastała ciemność...
~***~
Otworzyłem oczy. Szybko je zamknąłem, bo oślepiało mnie światło lamp. Otworzyłem je jeszcze raz. Tym razem udało mi się zobaczyć, że jestem w szpitalnym pokoju. Przy mojej prawej ręce znajdował się mały monitor na którym widziałem bicie swojego serca. Kroplówka oraz szafka na której nic nie leżało. No może oprócz dzisiejszej gazety. Dotknąłem ręką swojego brzucha. W miejscu gdzie dostałem kulkę był bandaż. Zabolało mnie kiedy dotknąłem tego miejsca. Jęknąłem z bólu. Usiadłem na łóżku. Bardzo powoli. W końcu spojrzałem w lewo. Moje serce przyspieszyło. Leżała tam Amy. Była w śpiączce. Miała w sobie w rurki. Kolor jej skóry był tak blady jak ściana. Chwyciłem jej rękę. Całe szczęście udało mi się jej dosięgnąć.
- Shhhhh Shawty jestem tutaj - powiedziałem. Spłynęła mi łza po policzku. Szybko ją wytarłem. W tamtej chwili do pokoju wszedł lekarz.
- No widzę, że się ocknąłeś Panie Bieber. - chrząknął.
- Tak. Dobrze Pan widzi.. Co z nią jest? - zimnym głosem odpowiedziałem w jego stronę.
- Śpi. Jest w śpiączce. Za najdłużej tydzień może się wybudzić. - podpisał coś na mojej karcie. Nie odpowiedziałem.
- Jej mama jest już w drodze - wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
- Zajebiście... - powiedziałem przeczesując włosy. Spojrzałem się na nią. Nadal miała na sobie pierścionek. Uspokoiło mnie to, bo to oznaczało, że nadal jest moja. Bardzo powoli wstałem z łóżka. Z każdym ruchem czułem coraz większy ból w okolicach rany. Wziąłem parę oddechu i podszedłem do Amy. Pocałowałem ją w czoło. Założyłem na siebie czarny szlafrok oraz ful capa. Kiedy otworzyłem drzwi stała w nich Mama Amy.
- Justin - powiedziała to tak chłodnym głosem, że przeszedł mnie dreszcz. Uśmiechnąłem się.
- Dzień dobry - powiedziałem unikając jej spojrzenia.
~***~
Musiało w końcu dojść do tej rozmowy. Nie mogłem jej uniknąć.
- A więc Justin... To jest teraz twoja żona? - wzięła łyk kawy.
- Tak to jest moja żona. - parchnąłem pokazując jej obrączkę. Zasmuciła się.
- Kochasz ją?
- Jak nikogo innego. - bez wahania odpowiedziałem. -Jest ze mną bezpieczna może Pani w to uwierzyć. Tylko czasami mam wrażenie, że ona mnie nie kocha.
- Oh. Możemy to sprawdzić. chcesz? - uśmiechnęła się.
- Zależy jakim kosztem.
I oto tak przedstawiła mi swój plan. Chodziło w nim o to, że ja wyniosę się z pokoju i kiedy ona się obudzi wmówimy jej, że ja nie istnieję. Że to wszystko jej się śniło. Nie za bardzo mi się to podobało. Ale zgodziłem się.
Przenieśli mnie zastępczo do pokoju obok. Każdej nocy odwiedzałem Amy. Całowałem ją w czoło modląc się, żeby się wybudziła.
Pewnego dnia obudziła mnie moja teściowa.
- Obudziła się. - kiedy tylko to powiedziała, szybko wstałem i skierowałem się do jej pokoju. Uchyliła mi drzwi i stałem w nich słuchając rozmowę.
~***~
OCZAMI AMY
- Hej słonko - zobaczyłam moją mamę. Myślałam, że jak wrócę zza światów to obudzę się obok Justina.
- Hej.. Mamo? - powiedziałam niepewnie. - Gdzie jest Justin?
- Jaki Justin kochanie? O kim ty do cholery mówisz? - powiedziała dziwnie się na mnie patrząc.
- No Justin mój mąż. Mój ukochany. - Pokazałam jej obrączkę.
- Kochanie jesteś od 2 miesięcy w śpiączce. - zamurowało mnie.
- Nie... - szepnęłam. Nastała ciemność.
~***~
OCZAMI JUSTINA
Kiedy tylko usłyszałem jak mama woła lekarza wbiegłem do sali.
- Co się stało?
- Zasłabła - odpowiedziała.
- Mówiłem, że to zły pomysł! Ale ty musisz być mądrzejsza! - krzyknąłem jej w twarz.
- Justin uspokój się! Jesteś teraz w mojej rodzinie czy tego chcesz czy nie!
- Raczej Amy jest w mojej! - lekarz stał w drzwiach i rozsunął nas od siebie. Zabił bym ją gdybym miał czym.
- Już spokój. - lekarz podszedł do Amy wybudzając ją. Mama została wyproszona z pokoju i zostałem sam na sam z Amy.
-Justin..? - powiedziała tak delikatnie, że dostałem gęsiej skórki.
- Tak kochanie to ja Shawty
Zaczęła płakać.
- Shhh kochanie nie martw się wszystko jest dobrze - pocałowałem ją w usta. Były suche. Odwodnione. Spragnione moich ust.
- Kocham cię - powiedziałem odrywając się od niej.
- Ja ciebie też - jęknęła gdyż poruszyła ręką w którą dostała. Uciszyłem ją pocałunkami.
Przenieśli mnie z powrotem do sali. Złączyli nasze łóżka tak żebyśmy mogli spać razem.
Kiedy jej mama wróciła do domu i pogodziła się z faktem, że Amy jest moja w końcu mogłem odetchnąć.
- Twoja mama jest trochę
- Wkurzająca. Wiem.
- Wow Shawty jesteś szybka - pocałowałem ją w rękę. - Idź spać kochanie błagam
- Opowiedz mi bajkę proszę. Na dobranoc - słodko westchnęła. Nie mogłem odmówić.
- Dobrze...Hm... A więc była sobie raz piękna dziewczyna o imieniu Amy - objąłem ją w pasie
- Justin...
- Shh. Nie przerywaj. A więc była bardzo piękna. Pewnego razu przypadkiem spotkała dziwnego chłopaka o imieniu Justin. Nie wiedziała, że czeka ich piękna i długa przyszłość. Z każdym dniem ona zaczęła go poznawać coraz bardziej i głębiej. Chłopak bardzo się bał, że go zostawi jak się dowie prawdy o nim. A jednak nie zostawiła go. Zakochała się w nim w jego pięknej klacie włosach - zaczęła się śmiać. - Ale także za charakter. Obiecał jej, że nigdy jej nie zostawi i do dziś dotrzymał słowa. Jest z nią. Tu i teraz. I będzie aż do śmierci. Mieli wspaniały dom. Przyjaciół. Wszystko co chcieli. Pewnego razu chłopak mocno ją zranił. Ale błagał o wybaczenie. W końcu wspaniała księżniczka wybaczyła mu. I ofiarowała mu swoje życie. Jako okazanie swojego zaufania. Od tamtego czasu nawet śmierć ich nie rozłączy. - Amy odwróciła się do mnie i pocałowała mnie w usta. Włożyła swoje nogi pomiędzy moje. Z całej siły objąłem ją w ramionach. Całowała mnie tak mocno, że nie mogliśmy przerwać.
- Ughm? - usłyszeliśmy głos lekarki. - Gołąbki pora spać. No już. - zgasiła nam światło, a ja z Amy zaczęliśmy się śmiać.
- Kocham cię Justin...
- Ja ciebie bardziej. - pocałowałem ją w szyję po czym ona zasnęła. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Była moja. Cała moja. Na zawszę.
~***~
OCZAMI AMY
Kiedy rano obudziłam się w objęciach Justina czułam szczęście. Ramię strasznie mnie bolało, Ale dotyk Jusa trochę go amortyzował. Gdy się do niego odwróciłam zauważyłam, że jeszcze spał. Uśmiech pokazał się na mojej twarzy.
- Dzień dobry kochanie - potarłam kciukiem po jego policzku. - Wstawaj śpiochu.
Jęknął. Z tego co zrozumiałam zapytał się mnie która godzina.
- 11.30 kochanie - odpowiedziałam, a on gdy to usłyszał zrobił wielkie oczy.
- Wpół do 12? Naprawdę aż tyle przespaliśmy?
- Mamy do tego prawo kochanie. - pocałowałam go w nos. Uśmiechnął się.
Dziwne jest to, jak nasza miłość była toksyczna. Ale wszyscy wiedzieli, że nic nie rozłączy. Śmierć próbowała, ale jak widać na nic.
Poczułam mdłości.
- Idę się odświeżyć. Też bym tobie radziła - wstałam wysyłając mu buziaka. Szybkim krokiem skierowałam się do łazienki. Zwymiotowałam. Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Wyglądałam koszmarnie. Co gorsza Justin mnie widział. Wzięłam parę głębokich wdechów i umyłam zęby.
Gdy moje ciało wyglądało już trochę lepiej wróciłam do pokoiku. Dopiero teraz zauważyłam, że ma on widok na piękny ogród. Justina jeszcze nie było. Wytrzepałam pościel. Sprawiło mi to lekki kłopot, gdyż rana cholernie bolała. Kiedy oba łóżka były zrobione Justin wszedł do środka.
- No no Shawty - objął mnie w pasie - posprzątałaś - pocałował mnie w szyję.
- Tak kochanie. Musiałam.
- Wszystko z tobą dobrze? - obrócił mnie do siebie.
- Tak pewnie wszystko dobrze. Mam do ciebie prośbę... Zaśpiewaj mi. - iskra przebrnęła przez jego oko
- Mam ci zaśpiewać? Nie ma sprawy - pokazał ręką na łóżko i posadził mnie tam. Wziął krzesło i usiadł przede mną.
I zaczął specjalny koncert. Jak zawsze zaśpiewał naszą piosenkę.
- AS LONG AS YOU LOLOLOLOLOLOLOLOLOLO LOVE ME... - skończył.
- Tak długo jak mnie kochasz. - spłynęła mi łza po policzku. Podszedł do mnie i wytarł ją.
- Czyli na zawsze - pocałował mnie. Położyłam swoje nogi na nim i wtuliłam się w niego jak małe dziecko.
Chce z nim spędzić resztę życia. Jako nierozłączne małżeństwo. On jest mój cały mój.
Nigdy nie myślałam, że tak będzie wyglądać moje życie. Że zostanę żoną chłopaka, którego praktycznie nie znam.. ale go kocham. Leże w szpitalu z nim obok. Kocham go ponad życie - co daje mi jeszcze większe wzniesienie w górę.
Przez dłuższy okres czasu czułam mdłości. Wymiotowałam Jadłam coraz mniej. W końcu poszłam do doktora
- Ale panie doktorze to nie jest możliwe! - krzyczałam na cały jego pokój.
- Pani Bieber. Proszę się uspokoić. Przykro mi, ale to prawda. Musi się z tym pani pogodzić. - chrząknął. - poinformować pani
- NIE! On się nie może dowiedzieć! To znaczy musi ale nie teraz! - jęknęłam. Wzięłam parę oddechów i wyszłam z jego gabinetu.
Myśli w mojej głowie plątały się w tą i w drugą stronę. Przecież to nie mogło być możliwe!
- Wszystko dobrze Sweety? - zapytał się mnie gdy tylko weszłam do środka.
Przygryzłam policzek.
- Tak wszystko w jak najlepszym ... porządku. - uśmiechnęłam się. Chociaż tak naprawdę chciało mi się płakać.
- To dobrze. Patrz co ci kupiłem - wyciągnął z kieszeni brązowe pudełeczko i otworzył.
W środku znajdował się naszyjnik z napisem Amstin
- Amstin? - zapytałam się go głupio się patrząc.
- Mhm. Amy i Justin no czyli Amstin - uśmiechnął się zakładając mi wisiorek na szyję.
- No ładny dziękuje kochanie, ale za co to? - przytuliłam go. Poczułam jego dłonie w pasie
- Wynagrodzenie tego wszystkiego. Teraz ci obiecuje, że będziemy szczęśliwą rodziną... z dzieckiem.
Przeszyło mnie. Żołądek się skurczył.
- Jak.. Jak to z dzieckiem.? - zapytałam się go łapczywie wdychając powietrze.
- Żartuje kochanie - pocałował mnie w czoło - na wszystko będzie pora.
Jasne na wszystko będzie pora...- pomyślałam.
~***~
OCZAMI JUSTINA
Moja mała księżniczka była nie w sosie. Czułem to od środka. Mogła udawać, że wszystko jest dobrze, ale ja wiedziałem, że nie jest.
Kiedy nasze leczenie dobiegło końca oboje spakowaliśmy się w torbę. W pewnej chwili Amu usiadła na łóżko.
- Co jest Amy? - podszedłem do niej i uklęknąłem przed nią. Złapałam ją za rękę i pocałowałem w nią.
- Nic Justin.. Po prostu trochę się źle czuje - odpowiedziała całując mnie w czoło - zaraz pójdę do doktora i on coś mi da jakieś lekarstwa no wiesz...
- Pewnie kochanie, ale od dłuższego czas już się tak źle czujesz. Ukrywasz coś przede mną?
Spojrzała się na mnie ostrzegawczo.
- Nie nie ukrywam... raczej - pocałowała mnie w usta. - możemy już jechać do naszego nowego domu?
- Oczywiście słońce. - chwyciłem torbę i skierowałem się do auta, a ona w tym czasie poszła do doktora.
Usiadłem i czekałem na nią w końcu przyszła i wsiadła do środka.
- Jedziemy? - zapytałem zakładając okulary.- Jedziemy. - chwyciła mnie za rękę i pojechałem.
Nie jechaliśmy za długo. Denerwowała się, ale nie wiem czym.
Gdy w końcu dojechaliśmy do naszego nowego domu uśmiechnęła się.
- Wow Justin! Jak tutaj pięknie! - uśmiechała się jak szalona.
- Wiem Shawty. Dla ciebie wszystko - pocałowałem ją w szyje. Wyciągnąłem ją z auta i wziąłem na ręce. Wniosłem ją do środka i usłyszałem ciche westchniecie.
- Podoba ci się ... - ściągnąłem z niej ramiączko całując ją w usta.
- Bardzo.. - szepnęła i rzuciła się na mnie dając mi gorące pocałunki. Przyparłem ją do ściany i mocno całowałem. Moje ręce jeździły po jej całym ciele a ona cicho westchnęła... seksownie.
~***~
OCZAMI AMY
Dom był piękny. Znajdował się na plaży był mały biały i skromny. Na drzwiach było napisane Justin i Amy. Pocałunki Justina rozpływały się po moim ciele. Stawały się coraz cieplejsze...
- Justin... przestań... - szepnęłam zabierając jego ręce z mojego ciała - chodź na spacer.
Pocałował mnie w nos. To było bardzo urocze.
Poszliśmy na wysoką górę. Niebo było całe w gwiazdach, a w plecy wiał przyjemny letni wiaterek.
- Justin? - złapałam go za rękę.
- Tak Shawty? - popatrzył się na mnie.
- Muszę ci coś powiedzieć... - moje serce zaczęło bardzo szybko bić. Tętno przyspieszyło, a w głowie mętlik słów.
- Słucham cie kochanie. - pocałował mnie w czoło
- Justin zawsze przy mnie będziesz?
- Zawszę.
Wzięłam parę głębokich oddechów.
- Jestem...Jestem...W ciąży.
Jego oczy zrobiły się szerokie, a na twarzy pojawił się uśmiech. Szeroki uśmiech. Po twarzy zaczęły mu spływać łzy radości... tak jak i mi. Kocham go i zawsze będę...
______________________________________CIĄG DALSZY NASTĄPI _____
KAŻDY SOBIE TERAZ POMYŚLI ONI BĘDĄ SZCZĘŚLIWI BĘDĄ SIĘ KOCHAĆ BĘDĄ MIEĆ DZIECI HAPPY END! NIE. NIE WSZYSTKO MOŻE UJŚĆ NA SUCHO, ALBOWIEM JUSTIN MA SWOJE MROCZNE TAJEMNICE. JESZCZE GORSZE NIŻ DOTYCHCZAS... As long as you love me vol.2 ! jako mój nowy blog zacznie się w czerwcu. Całuje was. kocham was. /Alex
piątek, 10 maja 2013
CZĘŚĆ 18 (Przed ostatnia )
OCZAMI JUSTINA.
Nie wiedziałem co mam robić. Totalna pustka. Mój umysł
został przechytrzony. Jedyne o czym myślałem było bezpieczeństwo Amy. Modliłem
się, żeby Marry dobrze jej pilnowała. Strzały nagle umilkły. Zapanowała głucha
cisza. Bałem się. Powoli wyszedłem zza biurka rozglądając się dookoła. Nikogo
nie widziałem. Wstałem i skierowałem się na piętro. Też pusto.
- Adam wyłaź do cholery! - wtedy usłyszałem strzał. Brakowało centymetrów,abym już nie żył. Odwróciłem się i zacząłem strzelać. Adam stał w tak niezręcznej pozycji, że nie mógłbym wygrać. Strzeliłem do niego parę razy trafiając go w kolano. Upadł na ziemię i krzyczał z bólu.
Podszedłem do niego trochę bliżej przyglądając się.
- I widzisz Adam? Kto zawsze wygrywa? - oblizałem usta.
- Na pewno nie ty Justin... Na pewno nie ty. - powiedział po czym kopnąłem go w brzuch. Był nieprzytomny. Zaniosłem jego ciało do piwnicy. Przywiązałem go do krzesła i czekałem aż się obudzi. W tym czasie przygotowałem parę "przydatnych" rzeczy. Kiedy otworzył swoje oczy widziałem w nich czysty ból.
- Bieber- szepnął
- Tak to ja - wstałem i podszedłem do niego.Chwilę przyglądałem się jemu. Krwawił. Musiałem długo się powstrzymywać, aby go nie zabić kiedy był nieprzytomny.
Przysunąłem krzesło i usiadłem naprzeciw niego.
- Słuchaj Adam...- odblokowałem broń- Zauważyłeś, że teraz wszyscy chcą zabrać mi to, co jest dla mnie najważniejsze? Że teraz każdy chce odebrać mi Amy?
- Jasne - odparł plując krwią.
- Słucham. Masz 5 minut. A jeżeli nie to zobaczymy się po drugiej stronie. Oczywiście tym razem to TY na mnie poczekasz, a nie jak ja zawszę na ciebie.
- Oh Justin Justin... Nagle znalazłeś swój cel w życiu. Chronienie tej AMY. Nie widzisz, że ona jest nikim? Nie martw się jeżeli nie ja ją zabije lub coś innego to inni to zrobią. Nie masz czystej karty Bieber. Oboje o tym wiemy. A do tego dorzuciłeś sprawę z tą dziw...
- Co powidziałeś!? - wstałem i przyłożyłem mu pistolet do skroni.
- O tak Justin. Dobrze usłyszałeś - zaczął się śmiać. Nie mogłem tego słuchać. Wstałem i z odległości 5 metrów strzeliłem mu w serce. Zgon na miejscu. Rzuciłem broń na ziemię i bezwładnie opadłem na podłogę. Usiadłem opierając swoje ręce o głowę.
'Jesteś potworem" "Nigdy się nie zmienisz" Dobrze usłyszałeś - mój umysł wariował. Nie mogłem się skupić. Nagle mój telefon zadzwonił.
- Słucham? - powiedziałem ze złością w głosie.
- Hej kochanie... Tu Am. Wszystko dobrze? Za ile wrócisz? - usłyszałem melodyjny głos Amy. Uspokoił mnie. Wziąłem parę głębokich wdechów.
- Będę za godzinkę Shawty. Przygotuj coś do jedzenia, bo umieram z głodu. - uśmiechnąłem się gdyż tak naprawdę umierałem ze złości.
- Jasne będę czekać.Kocham cię
- Ja ciebie też - rozłączyła się. Z ulgą westchnąłem. Musiałem się brać do roboty, gdyż miałem tylko godzinę aby pozbyć się ciała i posprzątać to całe zamieszanie.
OCZAMI AMY
Gdy tylko usłyszałam głos Justina wiedziałam, że coś jest nie tak. Miałam zamiar porozmawiać z nim jak wróci.
Marry pomogła mi zrobić kolację. Ugotowałyśmy rybę oraz warzywa. Następnie poszła już do siebie i zostałam sama. W domu panował przyjemny chłód. Rozsiadłam się na kanapie czekając na Biebera. Minęła godzina. Jeszcze go nie było. Druga, Trzecia,Czwarta.
Zaczęłam się martwić. Ale wciągnął mnie już sen.
Był on dość dziwny. Siedziałam w domu. Justin stał tam, ale mnie nie widział. Byłam niewidoczna. Nagle ktoś wszedł do domu. Justin tego nie słyszał. Osoba wyciągnęła broń. Krzyczałam do niego, ale na próżno. Justin już nie żył.
Obudziłam się. Leżałam na nogach Justina. Cała byłam spocona i się trzęsłam.
- Shhh kochanie jestem tu... - szepnął mi do ucha całując w rękę.
- Justin... Śniło mi się coś...
- Strasznego. Wiem. Krzyczałaś moje imię. Żebym się odwrócił i tak dalej - westchnął - Amy... co ci się śniło?
- Śniło mi się, że ktoś tutaj wszedł i cie.. zabił. - popatrzył się na mnie tak jakbym mu powiedziała, że odchodzę
- Że co słucham?
- No tak. No znaczy.. to było straszne - przeciągnęłam się. Justin opatulił mnie swoimi ramionami przez co byłam w jego uścisku. Oddychał nie równo. Bał się.
- Shawty nie bój się. Oboje jesteśmy bezpieczni wiesz o tym? Póki jestem przy tobie nic ci nie grozi..
- Serio? Porwano mnie, okaleczono, a teraz chcą mnie posłać do więzienia! - wyrwałam się z jego uścisku.
- Amy o co ci teraz do cholery chodzi?! - wstał i zaczął krzyczeć. Widziałam jego furię. Bałam się, bo mógł mnie zabić.Odeszłam od niego. Cofałam się tak, a on szedł przede mną. W końcu trafiłam na ścianę. Justin stał tak blisko mnie, że czułam jego oddech na mojej szyi. Mój puls bił strasznie szybko. Czułam, że zaraz stracę grunt pod nogami.
- Boisz się, że cię skrzywdzę? - szepnął mi do ucha. Skutkiem tego dostałam dreszczy. Zamilkłam. Staliśmy tak przez 10 minut. Patrzyłam się na jego usta. Całe drżały. W końcu pocałowałam go. Nasze wargi przykleiły się do siebie. Czułam jego dłonie na moich bokach. Nie chciałam go stracić. Nie mogła bym. Nie umiałabym.
- Justin...?- zapytałam się cichym głosem.
- Tak kochanie...? - musnął mój policzek.
- Kochasz mnie?
- Jak nikogo innego
- A gdybym odeszła?
- Nie pozwolił bym ci. Nigdy. - powiedział widziałam w jego oku łzę.
- A gdybyś jednak - przerwał mi całując moje usta. Może i tak będzie lepiej. Może...
OCZAMI JUSTINA.
- Boisz się czegoś - powiedziała delikatnie. Stanęła na palcach, aby mówić do mnie na moim poziomie. - Widzę to w twoich oczach kochanie. Poznała po mnie, że się boję. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Odeszła by ode mnie.
- Tak boję się... - niechętnie powiedziałem.
- Ohohoho Justin Bieber boi się czegoś- zaczęła się śmiać.
- Tak boję się czegoś Pani Bieber. Boję się, że ciebie stracę. - zapanowała cisza. Było tak cicho, że słyszałem bicie swojego serca.
- Nigdy mnie nie stracisz obiecuje. - powiedziała całując mnie w policzek.
W środku poczułem mieszane uczucie. Szczęście? Strach? Nie wiem jak można to nazwać.
Zaniosłem swoją księżniczkę do łóżka. A ona posłusznie poszła spać. Ja jakoś nie miałem ochoty. Kiedy tylko zasnęła wstałem i skierowałem się go ogrodu. Niebo było całe w gwiazdach. Letni wiatr wiał mi w twarz. Przed wczoraj zauważyłem coś niepokojącego. Parę osób obserwowało nasz dom. Nie miałem zielonego pojęcia o co mogło chodzić. Tak czy siak czułem, że muszę się szykować. Że stanie się coś niedobrego. Przetarłem swoje czoło i usiadłem na ziemi. Dopiero teraz sobie uświadomiłem co zrobiłem. Zabiłem najlepszego kumpla. Zostałem sam. J.Z nie żyje. Tak samo jak reszta. Nie mogę ufać Marry. Po prostu nie umiem. Czułem w niej gniew który został po zerwaniu.
Letnią cisze przerwało ciche słowo dochodzące z sypialni. Dokładnie usłyszałem słowo Justin.
-JUSTIN! - krzyknęła Amy drugi raz.
Ile miałem sił w nogach przybiegłem do niej. Siedziała na skraju łóżka Trzymała w ręku dwa kamienie,które uszkodziły naszą szybę. Dokładnie widziałem na nich napis: OBOJE JESTEŚCIE TRUPAMI. CZAS NA STARE RACHUNKI BIEBER.
Przeraziłem się. Czas zatrzymał się. Przed oczami przeleciało mi moje całe życie. Czułem wszędzie zimny pot. Chwyciłem Amy do ręki
- Pakuj się. W tej chwili. - pokiwała głową.
Zbiegłem na dół do piwnicy. Wyciągnąłem broń. Jak najwięcej się dało. Wszystko wyniosłem na górę. Shawty stała już z torbą na ramieniu. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi. Rzuciłem ją broń sam ją biorąc. Podszedłem do drzwi. I wtedy coś mnie wywróciło z równowagi. NASTAŁA CIEMNOŚĆ.
OCZAMI AMY
Justin leżał nieprzytomny na ziemi. Do domu wkroczyła grupka nieznajomych mi osób. Mieli na twarzach maski. Od razu bez wahania zaczęłam strzelać do nich. Zabiłam dwójkę, która chciała zabrać Justina. Podbiegłam do niego.
- JUSTIN WSTAWAJ MUSIMY IŚĆ'! - krzyczałam. Nie reagował. Nie wiedziałam co robić. Podniosłam go i wtedy się ocknął
- JUSTIN BIEGNIJ UCIEKAJMY! -krzyczałam ciągnąc go za rękę.
- Shawty? - powiedział cicho i zobaczyłam, że przykłada rękę do brzucha... gdyż krwawi.
Zamurowało mnie. Wtedy poczułam ból w łopatce. Dostałam. Ostatnie to co widziałam był Justin który tracił przytomność...
Wszędzie było ciemno. Straciłam słuch. Krwawiłam. Na chwilę otworzyłam oczy. Zobaczyłam nieprzytomnego Justina. Podciągnęłam się do niego i złapałam go za rękę... NASTAŁA CIEMNOŚĆ.
___________________________________________-
PRZED OSTATNIA CZĘŚĆ. I CO JAK WAM SIĘ PODOBA? pisać nowe opowiadanie po ALAYM? : ) czekam na komenty! Buziaki do wtorku lub niedzieli:*/Alex
- Boisz się, że cię skrzywdzę? - szepnął mi do ucha. Skutkiem tego dostałam dreszczy. Zamilkłam. Staliśmy tak przez 10 minut. Patrzyłam się na jego usta. Całe drżały. W końcu pocałowałam go. Nasze wargi przykleiły się do siebie. Czułam jego dłonie na moich bokach. Nie chciałam go stracić. Nie mogła bym. Nie umiałabym.
- Justin...?- zapytałam się cichym głosem.
- Tak kochanie...? - musnął mój policzek.
- Kochasz mnie?
- Jak nikogo innego
- A gdybym odeszła?
- Nie pozwolił bym ci. Nigdy. - powiedział widziałam w jego oku łzę.
- A gdybyś jednak - przerwał mi całując moje usta. Może i tak będzie lepiej. Może...
OCZAMI JUSTINA.
- Boisz się czegoś - powiedziała delikatnie. Stanęła na palcach, aby mówić do mnie na moim poziomie. - Widzę to w twoich oczach kochanie. Poznała po mnie, że się boję. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Odeszła by ode mnie.
- Tak boję się... - niechętnie powiedziałem.
- Ohohoho Justin Bieber boi się czegoś- zaczęła się śmiać.
- Tak boję się czegoś Pani Bieber. Boję się, że ciebie stracę. - zapanowała cisza. Było tak cicho, że słyszałem bicie swojego serca.
- Nigdy mnie nie stracisz obiecuje. - powiedziała całując mnie w policzek.
W środku poczułem mieszane uczucie. Szczęście? Strach? Nie wiem jak można to nazwać.
Zaniosłem swoją księżniczkę do łóżka. A ona posłusznie poszła spać. Ja jakoś nie miałem ochoty. Kiedy tylko zasnęła wstałem i skierowałem się go ogrodu. Niebo było całe w gwiazdach. Letni wiatr wiał mi w twarz. Przed wczoraj zauważyłem coś niepokojącego. Parę osób obserwowało nasz dom. Nie miałem zielonego pojęcia o co mogło chodzić. Tak czy siak czułem, że muszę się szykować. Że stanie się coś niedobrego. Przetarłem swoje czoło i usiadłem na ziemi. Dopiero teraz sobie uświadomiłem co zrobiłem. Zabiłem najlepszego kumpla. Zostałem sam. J.Z nie żyje. Tak samo jak reszta. Nie mogę ufać Marry. Po prostu nie umiem. Czułem w niej gniew który został po zerwaniu.
Letnią cisze przerwało ciche słowo dochodzące z sypialni. Dokładnie usłyszałem słowo Justin.
-JUSTIN! - krzyknęła Amy drugi raz.
Ile miałem sił w nogach przybiegłem do niej. Siedziała na skraju łóżka Trzymała w ręku dwa kamienie,które uszkodziły naszą szybę. Dokładnie widziałem na nich napis: OBOJE JESTEŚCIE TRUPAMI. CZAS NA STARE RACHUNKI BIEBER.
Przeraziłem się. Czas zatrzymał się. Przed oczami przeleciało mi moje całe życie. Czułem wszędzie zimny pot. Chwyciłem Amy do ręki
- Pakuj się. W tej chwili. - pokiwała głową.
Zbiegłem na dół do piwnicy. Wyciągnąłem broń. Jak najwięcej się dało. Wszystko wyniosłem na górę. Shawty stała już z torbą na ramieniu. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi. Rzuciłem ją broń sam ją biorąc. Podszedłem do drzwi. I wtedy coś mnie wywróciło z równowagi. NASTAŁA CIEMNOŚĆ.
OCZAMI AMY
Justin leżał nieprzytomny na ziemi. Do domu wkroczyła grupka nieznajomych mi osób. Mieli na twarzach maski. Od razu bez wahania zaczęłam strzelać do nich. Zabiłam dwójkę, która chciała zabrać Justina. Podbiegłam do niego.
- JUSTIN WSTAWAJ MUSIMY IŚĆ'! - krzyczałam. Nie reagował. Nie wiedziałam co robić. Podniosłam go i wtedy się ocknął
- JUSTIN BIEGNIJ UCIEKAJMY! -krzyczałam ciągnąc go za rękę.
- Shawty? - powiedział cicho i zobaczyłam, że przykłada rękę do brzucha... gdyż krwawi.
Zamurowało mnie. Wtedy poczułam ból w łopatce. Dostałam. Ostatnie to co widziałam był Justin który tracił przytomność...
Wszędzie było ciemno. Straciłam słuch. Krwawiłam. Na chwilę otworzyłam oczy. Zobaczyłam nieprzytomnego Justina. Podciągnęłam się do niego i złapałam go za rękę... NASTAŁA CIEMNOŚĆ.
___________________________________________-
PRZED OSTATNIA CZĘŚĆ. I CO JAK WAM SIĘ PODOBA? pisać nowe opowiadanie po ALAYM? : ) czekam na komenty! Buziaki do wtorku lub niedzieli:*/Alex
poniedziałek, 6 maja 2013
CZĘŚĆ 17.
OCZAMI JUSTINA.
Nie wiedziałem co mam robić. Ale musiałem zapewnić bezpieczeństwo Amy. Bez zastanowienia kazałem jej zostać samej w domu i pojechałem w miejsce, gdzie znaleziono jego ciało.
Kiedy tylko tam dotarłem poczułem zapach... śmierci jeżeli można to tak ująć. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela z Kalifornii, który miał wtyki.
- Halo Adam? - zapytałem się patrząc na swój złoty zegarek.
- Słucham Cię Justin.
- Dziś 20 na plaży w naszym miejscu - zgodził się po czym się rozłączyłem. Wsiadłem do swojego auta i skierowałem się na wybrane przeze mnie miejsce. Czekałem na niego. Jak zawsze musiał się spóźnić.
- Chcesz broń, kokę czy coś innego? - zapytał pocierając swoje czoło. Było widać, że biegł, gdyż jego klata piersiowa nie poruszała się w równym tempie.
- Dzisiaj coś innego - wyrzuciłem papierosa - Musisz włamać się do systemu. Kojarzysz sprawę z Danielem? Moja żona go zabiła. Musisz zrobić wszystko, aby spadło do na J.Z rozumiesz? - powiedziałem wyciągając pliczek z dolarami.
- Od kiedy ty masz żonę? - zapytał się zszokowany - Ktoś w ogóle cię chciał? - powiedział. Rzuciłem się na niego. Jednym ruchem powaliłem na ziemię przyciskając do głowy spluwę.
- Słuchaj.. Kto ci uratował tyłek przed Nathanem? Hmn?! JA! Więc bierz grzecznie kasę i rób to co należy do ciebie!- uderzyłem go pięścią w twarz. Rzuciłem w jego stronę pieniędzmi, wsiadłem do auta i odjechałem nie patrząc czy wstał.
Zdenerwował mnie. Czułem pulsowanie w mojej głowie. Lekko przetarłem swoje spocone czoło i skierowałem się do Amy. Jednym ruchem otworzyłem drzwi i zobaczyłem siedzącą Amy na kanapie.
- Hej Shawty - powiedziałem łapiąc ją za szyję od tyłu. Przestraszyła się i wydała z siebie cichy krzyk.
- Justin! Nie rób tak więcej rozumiesz?! - powiedziała odkładając swój telefon na bok - I co załatwiłeś?
- Za parę dni będziesz mogła spokojnie wyjść z domu - pocałowałem ją w szyję.
- No dobrze, ale niby się pokłóciliśmy prawda? Więc gdzie ja się udałam niby? - usiadła przede mną.
- Kochanie nie martw się. Powiemy, że poszłaś do Marry. Mojej przyjaciółki z dawnych lat. - bez spięcia odpowiedziałem starając się rozluźnić atmosferę. Widziałem, że się uspokoiła. Ucieszyło mnie to, jakbym wygrał w totka.
- Poczekaj tu na mnie. - pocałowałem ją w czoło i skierowałem się do swojego. ZARAZ naszego pokoju. Otworzyłem mosiężną półkę i wyciągnąłem z niej film.
'TITANIC' - przeczytałem na głos i chwytając koc poszedłem na dół.
- Shawty dzisiaj sobie to oglądniemy - podałem jej płytę i poprosiłem ją,aby wszystko włączyła. Ja w tym czasie zrobiłem dla niej zdrową przekąskę, a dla siebie popcorn. Zaniosłem wszystko i postawiłem obok nas. Rozłożyłem kanapę i zaczęło się oglądanie filmu. Tak naprawdę tylko połowy, bo wiecie... Była taka seksowna.
*
OCZAMI AMY.
Nienawidzę Tytanic'a, ale nie powiedziałam tego Jusowi. Kiedy leżeliśmy razem pod kocem słyszałam tylko jego ciężki oddech oraz mruczenie. Był zadowolony. Najwidoczniej myślał, że spałam. Całą tą sytuacje przerwał dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegar. 3.45? I ktoś o tej porze dzwoni?
Poczułam jak jego ciało odrywa się od mojego przez co zrobiło mi się zimno. Kątem oka zauważyłam jak zakłada spodnie i okrywa mnie kocem. Następnie słyszałam ciche kroki do drzwi.
- Co jest Adam? - usłyszałam poważny głos Justina. Czułam, że chodziło o coś poważnego.
- Słuchaj Bieber nic się nie da zrobić. Tak czy siak wszyscy już wiedzą, że ona go zabiła - powiedział. Usłyszałam jakby ktoś uderzył ręką w ścianę.
- Da się coś zrobić. Zapłacę ci każdą cenę, ale zwal winę na kogoś innego!
Potem usłyszałam jak ten cały Adam mówi cenę 100 tysięcy dolarów, a Justin mu je po prostu dał. Kiedy miał już do mnie wracać coś szepnął do Adama. Usłyszałam tylko : Jeżeli... zrobisz...zginiesz.. Dla mnie nie miało to sensu więc próbowałam o tym nie myśleć. Justin poszedł do kuchni. Robił sobie kawę czy coś. Nie mogłam tak bezczynnie leżeć więc ubrałam jego koszulkę i poszłam do niego.
- Justin... Ja... wszystko słyszałam. - powiedziałam. Przetarł swoje oczy i przysunął się do mnie wtulając moje ciało w jego.
- Amy.. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze rozumiesz? Jutro o 12 przyjedzie do nas policja,aby cię przesłuchać. Obiecaj mi, że będziesz naturalna i "dobrze wychowana" - powiedział ścierając moją łzę z policzka. Obiecałam mu. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Zauważyłam, że coś jest nie tak z jego postrzeloną ręką.
- Jus kiedy zmieniałeś opatrunek? - zapytałam się z przerażeniem.
- Wczoraj, a co? - odpowiedział bez uczuć. Bez wahania podeszłam do niego i zaczęłam odwijać bandaż. Jego blizna była cała fioletowa. Tak nie powinno być. Zdenerwowałam się.
- Justin okłamałeś mnie. Nie zmieniałeś tego cholernego opatrunku - powiedziałam z oburzeniem.
- Może może nie.
W tym momencie pociągnęłam go do łazienki. Kazałam mu przemyć dokładnie skórę, po czym posmarowałam mu ją maścią. Bolało go najmniejsze dotkniecie. Ze spokojem bandażowałam jego rękę.
- Karma jest suką. - powiedziałam wyrzucając bandaż.
Justin pociągnął mnie za rękę. Podał mi czarny dres z szafki i kazał mi się ubrać. Zrobił to samo.
- Justin jest 4:30 i normalni ludzie śpią - powiedziałam i zaczęłam marudzić.
- Właśnie. Normalni - powiedział i skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły Jus zaczął biec. Bieganie o 4.45? ZAWSZE OKEJ. Nie miałam wyboru i pobiegłam za nim. Niestety był o wiele szybszy niż ja. Musiałam się nieźle namęczyć, aby go dogonić.
- Co Shawty brak kondycji? Jeżeli chcesz stać się kimś ważnym w gangu musisz przewyższać innych! - krzyknął i pobiegł dalej. Nie wiem co się wtedy stało, ale dostałam przypływu energii. Poczułam jak moje nogi przyśpieszają i biegną w tempie Justina. Zaczął się uśmiechać i złapał mnie za rękę. Biegliśmy tak razem przez 15 minut. Czułam ze zmęczenia smak krwi w ustach. Na szczęście cały maraton skończył się. Gdyż droga się skończyła. On stał i spokojnie oddychał, a ja leżałam na ziemi i ciężko wdychałam powietrze.
- No no Shawty nieźle jak na pierwszy raz - zaczął się śmiać i podniósł mnie. Zasłonił mi oczy i skierował trochę w górę.
- Gotowa? - powiedział i odsłonił mi oczy. Zobaczyłam całe miasto. I piękne wschodzące słońce. Zaparło mi wdech w piersi.
- Kocham cię.. - powiedziałam. Usłyszałam "Ja ciebie bardziej" i pozwoliłam sobie delektować się pięknym widokiem.
Siedzieliśmy tak na tej górce do 6:50. Następnie wolnym krokiem wróciliśmy razem do domu.
*
Po powrocie pozwoliłam moim mięśniom odpocząć. Zapuściłam się w nowej łazience, odkręciłam wodę i wlałam cytrynowy płyn no kąpieli. Kiedy tylko wanna została napełniona wodą oraz masą piany delikatnie weszłam do środka. Odetchnęłam czując jak moje mięśnie w końcu się rozluźniają. Zanurzyłam głowę pod wodę i siedziałam tak z parę minut. Obudziło mnie do życia głośne pukanie do drzwi oraz otworzenie się ich. Wynurzyłam się i zobaczyłam Justina. Miał na sobie Białą koszulkę oraz luźne spodnie khaki.
- Shawty, może ci przeszkadzam? - zapytał się swoim uroczym głosem przygryzając wargę. Szybkim ruchem zgarnęłam pianę i zakryłam swoje ciało.
- Justin jak widzisz, właśnie odpoczywam po twoim treningu. Czego ode mnie chcesz? - przeleciałam po nim zimnym wzrokiem.
- O 10 przychodzi Marry, żebyście się poznały no i chodzi tu o ogólną wersją zdarzeń. Więc proszę bądź miła - chrząknął - a co do czego masz piękne ciało - puścił mi oko i zamknął drzwi. Wydusiłam z siebie cichy krzyk i zanurkowałam z powrotem pod wodę.
OCZAMI JUSTINA.
Żartując zamknąłem drzwi i usłyszałem ciche krzyknięcie Amy. Rozbawiło mnie to. Przeczesałem swoje włosy schodząc po schodach do kuchni. Nie miałem ochoty jeść. Ale moja księżniczka na pewno ucieszy się na widok "zdrowego jedzenia" po treningu. Otworzyłem lodówkę. Jej zawartość była średnia, ale można było coś z tego wszystkiego zrobić. Wyciągnąłem wszystkie owoce i zacząłem bawić się w mistrza kuchni. Skończyło się na rozciętym palcu. Zabawnie prawda? Głowa gangu, a nie umie kroić owoców.
Ułożyłem wszystko na białym talerzu w kształcie serca i czekałam aż Shawty wyjdzie z kąpieli. Kiedy wreszcie księżniczka raczyła wyjść z łazienki wysuszona i ubrana zawołałem ją na dół.
- kochanie zejdź na śniadanie ! - krzyknąłem. Usłyszała to, słuchając nadchodzących kroków.
- Co tak wolno? - popatrzyłem się na nią z uśmiechem. Wiedziałem, że nasz poranny trening ją zmęczy - właśnie o to mi chodziło.
- Jezus Maria Justin przestań to nie jest zabawne - włożyła kosmyk włosów za ucho. Podałem jej śniadanie. Ucieszyła się, ale bardzo powoli je jadła. Tak wolno, że w tym czasie zdążyłem posprzątać w kuchni oraz w salonie.
- Jeszcze jesz? - pocałowałem ją od tyłu w szyje. Nie odpowiedziała tylko wpakowała kolejny kawałek owoców do ust.
- Już nie - powiedziała z pełną buzią. Kawałek banana wypadł jej ust i wpadłem w śmiech. Zarumieniła się. Następnie nie zwracając na nic uwagi wziąłem ją na ręce i zaniosłem na taras - dlaczego zaniosłem? Bo wiedziałem, że chodzenie dzisiaj dla niej to wielki ból. Na tarasie znajdowała się dwu-osobowa huśtawka z wielkim baldachimem. Posadziłem tak moją księżniczkę. Widziałem w jej oczach wyrazy wdzięczności za zaniesienie jej tutaj. Po chwili położyła swoją głowę na moich kolanach. Uśmiechałem się jak dziecko.
- Justin...? A czy ty wiesz, że ja jestem twoją żoną? - powiedziała delikatnie
- Wiem kochanie, a co? - położyłem na niej rękę i zacząłem głaskać jej głowę.
- To dobrze, że wiesz. Przynajmniej mam pewność, że nigdy mnie nie zostawisz
- Shawty przestań. Oboje wiemy, że nigdy bym cie nie zostawił prędzej by mnie ktoś
- Zabił - dokończyła za mnie. - Tego się właśnie obawiam, że pewnego dnia będę na ciebie czekać z dziećmi oraz z obiadem, a ty nie przyjdziesz, bo cię zabito
- Kochanie, ale po pierwsze to się nigdy nie zdarzy. Po drugie nie umiesz gotować, a po trzecie - pocałowała mnie. Jej usta tak szybko zderzyły się z moimi, że czas tak jakby się .. zatrzymał. Moglibyśmy się tak całować w nieskończoność, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To pewnie Marry - powiedziałem. - Czekaj tu Sweety zaraz z nią tu przyjdę. "Odlepiłem" ją od siebie i skierowałem się do drzwi. Otworzyłem je. W nich stała Marry.
- Hej Justin - przytuliła mnie - W co się tym razem wkopałeś? - zapytała cichym głosem.
- Nie ja, tylko moja żona.
- Twoja żona ??- zrobiła duże i zdziwione oczy.
- Zaraz ją poznasz. - Wpuściłem ją do środka i zaprowadziłem do Amy.
- Amy kochanie to jest Marry - wstała i przywitała się z nią.
- Hej Amy. - uśmiechnęła się Mar.
Wszyscy razem usiedliśmy i zaczęliśmy uzgadniać jedną zgodną wersję wydarzeń. Z tego co zapamiętałem wychodziło na to:
"Pokłóciłem się z Amy o to, że nie poświęcam jej czasu. Ona wybiegła z domu i skierowała się do Marry u której spędziła noc. Potem czyli dzisiaj niby wróciła z nią do mnie i wszystko jest OK."
Coś czułem, że mogło się udać, ale naszą miłą pogawędkę przerwało pukanie do drzwi.
OCZAMI AMY
Poczułam jak moje tętno przyspiesza. Justin przeniósł mnie do salonu. Mar usiadła bardzo blisko mnie. Tak jakby ze strachu się w nią wtuliłam. Usłyszałam tylko ciche od niej " będzie wszystko dobrze pani Bieber"
Usłyszałam głosy policjantów.
- Czy jest tutaj Amy? - zapytał się gość o niskim głosie.
- Tak jest. - Justin pokazał rękę na mnie. Policjanci się do mnie zbliżyli.
- No panno Bieber. Gdzie Pani była około 2 dni temu o godzinie 23? - policjant usiadł na fotelu przede mną.
- Hm.. Chyba jeszcze o tej porze kłóciłam się z Justinem. Albo już byłam w drodze do Marry - spokojnie odpowiedziałam.
- O co się pokłóciliście?
- Proszę pana to nie raczej...
- Odpowiadaj.
- Pokłóciłam się o to, że Justin nie zwracał naszej uwagi. Cały czas był zajęty meblowaniem naszego nowego domu, a wie pan... Nie było nocy poślubnej - zauważyłam błysk w oku Justina - Ale wszystko pomiędzy nami jest już dobrze.
- Czy to wszystko to prawda ? - zapytał się Marry.
- Stuprocentowa panie władzo. Nadal mam porozrzucane chusteczki w domu po nocy z Amy - pocałowała mnie w policzek. - Wie pan te dzisiejsze kłótnie o nic.
- No dobrze. Jak coś to będziemy w kontakcie Państwo Bieber. - wstał z fotela i Justin odprowadził go do drzwi. Kiedy tylko drzwi zamknęły się wszyscy odetchnęliśmy.
- Amy jesteś genialna! - Bieber do mnie podszedł i pocałował. Nie chciał się ode mnie odkleić, ale całe szczęście Marry go odkleiła. Nagle zapanowała głucha cisza.
- No moje drogie panie muszę was zostawić na parę godzin, przepraszam was, ale mam obowiązki. - powiedział Justin ubierając skórzaną kurtkę.
- Myślę, że sobie poradzimy - odpowiedziałam równo z Mar. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Justin pocałował mnie w czoło i wyszedł z domu. Po chwili Mar dostała sms.
- Justin? - zapytałam się próbując zobaczyć treść.
- Nie nie. Mój były - odpowiedziała, ale ja już zobaczyłam treść i nadawcę.
OD JUSTIN:
Pilnuj jej.
Nie wiedziałam się czy mam się bać czy może cieszyć, że każe pilnować mnie nieznajomej mi osobie.
*
Około 30 minut potem rozsiadłam się z Marry w ogrodzie na trawie. Obie zrobiłyśmy sobie koktajle.
- No, a więc Panno Bieber - uśmiechnęła się - jak poznałaś Justina?
- Oh uwierz. To wszystko przypadek. - i oto tak zaczął się mój wielogodzinny monolog.
OCZAMI JUSTINA.
Gdy tylko zamknąłem drzwi uśmiech zniknął z mojej twarzy. Wsiadłem do auta i zapaliłem cygara. Odpaliłem auto i skierowałem się do domu Adama.
Zaparkowałem pod jego domem. Zapukałem do drzwi ładując broń. Właśnie w tym momencie Adam je otworzył.
- Adam i jak ci idzie ? - zapytałem odblokowując broń.
- Ekhm.. dobrze - z niechęcią odpowiedział. Dostałem dreszczy. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Gadaj co jest?! - przyłożyłem mu broń do głowy.
- Justin wszystko jest dobrze! Zwaliłem winę na J.Z. wszystko się udało! - zaczął płakać ze strachu. Uwielbiam kiedy ofiara pada na ziemię i błaga o życie.
- Udowodnij - powiedziałem. Zaprowadził mnie do głównego komputera pokazał wszystkie notatki oraz raporty policyjne. Udało mu się. Nie wiem jak, ale mu się udało. Kiedy chciałem wyciągnąć plik z pieniędzmi poczułem pistolet przy karku. Zacząłem się śmiać.
- I co? Zabijesz mnie Adam? - powiedziałem stanowczo. Stał bezruchu. Kopnąłem go w nogę wyciągając broń. Oto i tak zaczęła się strzelanina.
Jedyne o czym teraz myślałem to bronić..Amy.
___________________________________________
Hej hej! Tu Alex. Nie mogłam się powstrzymać więc macie!: )
Jak myślicie co będzie dalej?! KOMENTUJECIE CZY SIĘ PODOBA BO NIE WIEM CZY DALEJ PISAĆ
KOCHAM WAS. DO NIEDZIELI LUB PIĄTKU.
BUZIAKI:)/Alex.
Nie wiedziałem co mam robić. Ale musiałem zapewnić bezpieczeństwo Amy. Bez zastanowienia kazałem jej zostać samej w domu i pojechałem w miejsce, gdzie znaleziono jego ciało.
Kiedy tylko tam dotarłem poczułem zapach... śmierci jeżeli można to tak ująć. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela z Kalifornii, który miał wtyki.
- Halo Adam? - zapytałem się patrząc na swój złoty zegarek.
- Słucham Cię Justin.
- Dziś 20 na plaży w naszym miejscu - zgodził się po czym się rozłączyłem. Wsiadłem do swojego auta i skierowałem się na wybrane przeze mnie miejsce. Czekałem na niego. Jak zawsze musiał się spóźnić.
- Chcesz broń, kokę czy coś innego? - zapytał pocierając swoje czoło. Było widać, że biegł, gdyż jego klata piersiowa nie poruszała się w równym tempie.
- Dzisiaj coś innego - wyrzuciłem papierosa - Musisz włamać się do systemu. Kojarzysz sprawę z Danielem? Moja żona go zabiła. Musisz zrobić wszystko, aby spadło do na J.Z rozumiesz? - powiedziałem wyciągając pliczek z dolarami.
- Od kiedy ty masz żonę? - zapytał się zszokowany - Ktoś w ogóle cię chciał? - powiedział. Rzuciłem się na niego. Jednym ruchem powaliłem na ziemię przyciskając do głowy spluwę.
- Słuchaj.. Kto ci uratował tyłek przed Nathanem? Hmn?! JA! Więc bierz grzecznie kasę i rób to co należy do ciebie!- uderzyłem go pięścią w twarz. Rzuciłem w jego stronę pieniędzmi, wsiadłem do auta i odjechałem nie patrząc czy wstał.
Zdenerwował mnie. Czułem pulsowanie w mojej głowie. Lekko przetarłem swoje spocone czoło i skierowałem się do Amy. Jednym ruchem otworzyłem drzwi i zobaczyłem siedzącą Amy na kanapie.
- Hej Shawty - powiedziałem łapiąc ją za szyję od tyłu. Przestraszyła się i wydała z siebie cichy krzyk.
- Justin! Nie rób tak więcej rozumiesz?! - powiedziała odkładając swój telefon na bok - I co załatwiłeś?
- Za parę dni będziesz mogła spokojnie wyjść z domu - pocałowałem ją w szyję.
- No dobrze, ale niby się pokłóciliśmy prawda? Więc gdzie ja się udałam niby? - usiadła przede mną.
- Kochanie nie martw się. Powiemy, że poszłaś do Marry. Mojej przyjaciółki z dawnych lat. - bez spięcia odpowiedziałem starając się rozluźnić atmosferę. Widziałem, że się uspokoiła. Ucieszyło mnie to, jakbym wygrał w totka.
- Poczekaj tu na mnie. - pocałowałem ją w czoło i skierowałem się do swojego. ZARAZ naszego pokoju. Otworzyłem mosiężną półkę i wyciągnąłem z niej film.
'TITANIC' - przeczytałem na głos i chwytając koc poszedłem na dół.
- Shawty dzisiaj sobie to oglądniemy - podałem jej płytę i poprosiłem ją,aby wszystko włączyła. Ja w tym czasie zrobiłem dla niej zdrową przekąskę, a dla siebie popcorn. Zaniosłem wszystko i postawiłem obok nas. Rozłożyłem kanapę i zaczęło się oglądanie filmu. Tak naprawdę tylko połowy, bo wiecie... Była taka seksowna.
*
OCZAMI AMY.
Nienawidzę Tytanic'a, ale nie powiedziałam tego Jusowi. Kiedy leżeliśmy razem pod kocem słyszałam tylko jego ciężki oddech oraz mruczenie. Był zadowolony. Najwidoczniej myślał, że spałam. Całą tą sytuacje przerwał dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegar. 3.45? I ktoś o tej porze dzwoni?
Poczułam jak jego ciało odrywa się od mojego przez co zrobiło mi się zimno. Kątem oka zauważyłam jak zakłada spodnie i okrywa mnie kocem. Następnie słyszałam ciche kroki do drzwi.
- Co jest Adam? - usłyszałam poważny głos Justina. Czułam, że chodziło o coś poważnego.
- Słuchaj Bieber nic się nie da zrobić. Tak czy siak wszyscy już wiedzą, że ona go zabiła - powiedział. Usłyszałam jakby ktoś uderzył ręką w ścianę.
- Da się coś zrobić. Zapłacę ci każdą cenę, ale zwal winę na kogoś innego!
Potem usłyszałam jak ten cały Adam mówi cenę 100 tysięcy dolarów, a Justin mu je po prostu dał. Kiedy miał już do mnie wracać coś szepnął do Adama. Usłyszałam tylko : Jeżeli... zrobisz...zginiesz.. Dla mnie nie miało to sensu więc próbowałam o tym nie myśleć. Justin poszedł do kuchni. Robił sobie kawę czy coś. Nie mogłam tak bezczynnie leżeć więc ubrałam jego koszulkę i poszłam do niego.
- Justin... Ja... wszystko słyszałam. - powiedziałam. Przetarł swoje oczy i przysunął się do mnie wtulając moje ciało w jego.
- Amy.. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze rozumiesz? Jutro o 12 przyjedzie do nas policja,aby cię przesłuchać. Obiecaj mi, że będziesz naturalna i "dobrze wychowana" - powiedział ścierając moją łzę z policzka. Obiecałam mu. Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Zauważyłam, że coś jest nie tak z jego postrzeloną ręką.
- Jus kiedy zmieniałeś opatrunek? - zapytałam się z przerażeniem.
- Wczoraj, a co? - odpowiedział bez uczuć. Bez wahania podeszłam do niego i zaczęłam odwijać bandaż. Jego blizna była cała fioletowa. Tak nie powinno być. Zdenerwowałam się.
- Justin okłamałeś mnie. Nie zmieniałeś tego cholernego opatrunku - powiedziałam z oburzeniem.
- Może może nie.
W tym momencie pociągnęłam go do łazienki. Kazałam mu przemyć dokładnie skórę, po czym posmarowałam mu ją maścią. Bolało go najmniejsze dotkniecie. Ze spokojem bandażowałam jego rękę.
- Karma jest suką. - powiedziałam wyrzucając bandaż.
Justin pociągnął mnie za rękę. Podał mi czarny dres z szafki i kazał mi się ubrać. Zrobił to samo.
- Justin jest 4:30 i normalni ludzie śpią - powiedziałam i zaczęłam marudzić.
- Właśnie. Normalni - powiedział i skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły Jus zaczął biec. Bieganie o 4.45? ZAWSZE OKEJ. Nie miałam wyboru i pobiegłam za nim. Niestety był o wiele szybszy niż ja. Musiałam się nieźle namęczyć, aby go dogonić.
- Co Shawty brak kondycji? Jeżeli chcesz stać się kimś ważnym w gangu musisz przewyższać innych! - krzyknął i pobiegł dalej. Nie wiem co się wtedy stało, ale dostałam przypływu energii. Poczułam jak moje nogi przyśpieszają i biegną w tempie Justina. Zaczął się uśmiechać i złapał mnie za rękę. Biegliśmy tak razem przez 15 minut. Czułam ze zmęczenia smak krwi w ustach. Na szczęście cały maraton skończył się. Gdyż droga się skończyła. On stał i spokojnie oddychał, a ja leżałam na ziemi i ciężko wdychałam powietrze.
- No no Shawty nieźle jak na pierwszy raz - zaczął się śmiać i podniósł mnie. Zasłonił mi oczy i skierował trochę w górę.
- Gotowa? - powiedział i odsłonił mi oczy. Zobaczyłam całe miasto. I piękne wschodzące słońce. Zaparło mi wdech w piersi.
- Kocham cię.. - powiedziałam. Usłyszałam "Ja ciebie bardziej" i pozwoliłam sobie delektować się pięknym widokiem.
Siedzieliśmy tak na tej górce do 6:50. Następnie wolnym krokiem wróciliśmy razem do domu.
*
Po powrocie pozwoliłam moim mięśniom odpocząć. Zapuściłam się w nowej łazience, odkręciłam wodę i wlałam cytrynowy płyn no kąpieli. Kiedy tylko wanna została napełniona wodą oraz masą piany delikatnie weszłam do środka. Odetchnęłam czując jak moje mięśnie w końcu się rozluźniają. Zanurzyłam głowę pod wodę i siedziałam tak z parę minut. Obudziło mnie do życia głośne pukanie do drzwi oraz otworzenie się ich. Wynurzyłam się i zobaczyłam Justina. Miał na sobie Białą koszulkę oraz luźne spodnie khaki.
- Shawty, może ci przeszkadzam? - zapytał się swoim uroczym głosem przygryzając wargę. Szybkim ruchem zgarnęłam pianę i zakryłam swoje ciało.
- Justin jak widzisz, właśnie odpoczywam po twoim treningu. Czego ode mnie chcesz? - przeleciałam po nim zimnym wzrokiem.
- O 10 przychodzi Marry, żebyście się poznały no i chodzi tu o ogólną wersją zdarzeń. Więc proszę bądź miła - chrząknął - a co do czego masz piękne ciało - puścił mi oko i zamknął drzwi. Wydusiłam z siebie cichy krzyk i zanurkowałam z powrotem pod wodę.
OCZAMI JUSTINA.
Żartując zamknąłem drzwi i usłyszałem ciche krzyknięcie Amy. Rozbawiło mnie to. Przeczesałem swoje włosy schodząc po schodach do kuchni. Nie miałem ochoty jeść. Ale moja księżniczka na pewno ucieszy się na widok "zdrowego jedzenia" po treningu. Otworzyłem lodówkę. Jej zawartość była średnia, ale można było coś z tego wszystkiego zrobić. Wyciągnąłem wszystkie owoce i zacząłem bawić się w mistrza kuchni. Skończyło się na rozciętym palcu. Zabawnie prawda? Głowa gangu, a nie umie kroić owoców.
Ułożyłem wszystko na białym talerzu w kształcie serca i czekałam aż Shawty wyjdzie z kąpieli. Kiedy wreszcie księżniczka raczyła wyjść z łazienki wysuszona i ubrana zawołałem ją na dół.
- kochanie zejdź na śniadanie ! - krzyknąłem. Usłyszała to, słuchając nadchodzących kroków.
- Co tak wolno? - popatrzyłem się na nią z uśmiechem. Wiedziałem, że nasz poranny trening ją zmęczy - właśnie o to mi chodziło.
- Jezus Maria Justin przestań to nie jest zabawne - włożyła kosmyk włosów za ucho. Podałem jej śniadanie. Ucieszyła się, ale bardzo powoli je jadła. Tak wolno, że w tym czasie zdążyłem posprzątać w kuchni oraz w salonie.
- Jeszcze jesz? - pocałowałem ją od tyłu w szyje. Nie odpowiedziała tylko wpakowała kolejny kawałek owoców do ust.
- Już nie - powiedziała z pełną buzią. Kawałek banana wypadł jej ust i wpadłem w śmiech. Zarumieniła się. Następnie nie zwracając na nic uwagi wziąłem ją na ręce i zaniosłem na taras - dlaczego zaniosłem? Bo wiedziałem, że chodzenie dzisiaj dla niej to wielki ból. Na tarasie znajdowała się dwu-osobowa huśtawka z wielkim baldachimem. Posadziłem tak moją księżniczkę. Widziałem w jej oczach wyrazy wdzięczności za zaniesienie jej tutaj. Po chwili położyła swoją głowę na moich kolanach. Uśmiechałem się jak dziecko.
- Justin...? A czy ty wiesz, że ja jestem twoją żoną? - powiedziała delikatnie- Wiem kochanie, a co? - położyłem na niej rękę i zacząłem głaskać jej głowę.
- To dobrze, że wiesz. Przynajmniej mam pewność, że nigdy mnie nie zostawisz
- Shawty przestań. Oboje wiemy, że nigdy bym cie nie zostawił prędzej by mnie ktoś
- Zabił - dokończyła za mnie. - Tego się właśnie obawiam, że pewnego dnia będę na ciebie czekać z dziećmi oraz z obiadem, a ty nie przyjdziesz, bo cię zabito
- Kochanie, ale po pierwsze to się nigdy nie zdarzy. Po drugie nie umiesz gotować, a po trzecie - pocałowała mnie. Jej usta tak szybko zderzyły się z moimi, że czas tak jakby się .. zatrzymał. Moglibyśmy się tak całować w nieskończoność, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To pewnie Marry - powiedziałem. - Czekaj tu Sweety zaraz z nią tu przyjdę. "Odlepiłem" ją od siebie i skierowałem się do drzwi. Otworzyłem je. W nich stała Marry.
- Hej Justin - przytuliła mnie - W co się tym razem wkopałeś? - zapytała cichym głosem.
- Nie ja, tylko moja żona.
- Twoja żona ??- zrobiła duże i zdziwione oczy.
- Zaraz ją poznasz. - Wpuściłem ją do środka i zaprowadziłem do Amy.
- Amy kochanie to jest Marry - wstała i przywitała się z nią.
- Hej Amy. - uśmiechnęła się Mar.
Wszyscy razem usiedliśmy i zaczęliśmy uzgadniać jedną zgodną wersję wydarzeń. Z tego co zapamiętałem wychodziło na to:
"Pokłóciłem się z Amy o to, że nie poświęcam jej czasu. Ona wybiegła z domu i skierowała się do Marry u której spędziła noc. Potem czyli dzisiaj niby wróciła z nią do mnie i wszystko jest OK."
Coś czułem, że mogło się udać, ale naszą miłą pogawędkę przerwało pukanie do drzwi.
OCZAMI AMY
Poczułam jak moje tętno przyspiesza. Justin przeniósł mnie do salonu. Mar usiadła bardzo blisko mnie. Tak jakby ze strachu się w nią wtuliłam. Usłyszałam tylko ciche od niej " będzie wszystko dobrze pani Bieber"
Usłyszałam głosy policjantów.
- Czy jest tutaj Amy? - zapytał się gość o niskim głosie.
- Tak jest. - Justin pokazał rękę na mnie. Policjanci się do mnie zbliżyli.
- No panno Bieber. Gdzie Pani była około 2 dni temu o godzinie 23? - policjant usiadł na fotelu przede mną.
- Hm.. Chyba jeszcze o tej porze kłóciłam się z Justinem. Albo już byłam w drodze do Marry - spokojnie odpowiedziałam.
- O co się pokłóciliście?
- Proszę pana to nie raczej...
- Odpowiadaj.
- Pokłóciłam się o to, że Justin nie zwracał naszej uwagi. Cały czas był zajęty meblowaniem naszego nowego domu, a wie pan... Nie było nocy poślubnej - zauważyłam błysk w oku Justina - Ale wszystko pomiędzy nami jest już dobrze.
- Czy to wszystko to prawda ? - zapytał się Marry.
- Stuprocentowa panie władzo. Nadal mam porozrzucane chusteczki w domu po nocy z Amy - pocałowała mnie w policzek. - Wie pan te dzisiejsze kłótnie o nic.
- No dobrze. Jak coś to będziemy w kontakcie Państwo Bieber. - wstał z fotela i Justin odprowadził go do drzwi. Kiedy tylko drzwi zamknęły się wszyscy odetchnęliśmy.
- Amy jesteś genialna! - Bieber do mnie podszedł i pocałował. Nie chciał się ode mnie odkleić, ale całe szczęście Marry go odkleiła. Nagle zapanowała głucha cisza.
- No moje drogie panie muszę was zostawić na parę godzin, przepraszam was, ale mam obowiązki. - powiedział Justin ubierając skórzaną kurtkę.
- Myślę, że sobie poradzimy - odpowiedziałam równo z Mar. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Justin pocałował mnie w czoło i wyszedł z domu. Po chwili Mar dostała sms.
- Justin? - zapytałam się próbując zobaczyć treść.
- Nie nie. Mój były - odpowiedziała, ale ja już zobaczyłam treść i nadawcę.
OD JUSTIN:
Pilnuj jej.
Nie wiedziałam się czy mam się bać czy może cieszyć, że każe pilnować mnie nieznajomej mi osobie.
*
Około 30 minut potem rozsiadłam się z Marry w ogrodzie na trawie. Obie zrobiłyśmy sobie koktajle.
- No, a więc Panno Bieber - uśmiechnęła się - jak poznałaś Justina?
- Oh uwierz. To wszystko przypadek. - i oto tak zaczął się mój wielogodzinny monolog.
OCZAMI JUSTINA.
Gdy tylko zamknąłem drzwi uśmiech zniknął z mojej twarzy. Wsiadłem do auta i zapaliłem cygara. Odpaliłem auto i skierowałem się do domu Adama.
Zaparkowałem pod jego domem. Zapukałem do drzwi ładując broń. Właśnie w tym momencie Adam je otworzył.- Adam i jak ci idzie ? - zapytałem odblokowując broń.
- Ekhm.. dobrze - z niechęcią odpowiedział. Dostałem dreszczy. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Gadaj co jest?! - przyłożyłem mu broń do głowy.
- Justin wszystko jest dobrze! Zwaliłem winę na J.Z. wszystko się udało! - zaczął płakać ze strachu. Uwielbiam kiedy ofiara pada na ziemię i błaga o życie.
- Udowodnij - powiedziałem. Zaprowadził mnie do głównego komputera pokazał wszystkie notatki oraz raporty policyjne. Udało mu się. Nie wiem jak, ale mu się udało. Kiedy chciałem wyciągnąć plik z pieniędzmi poczułem pistolet przy karku. Zacząłem się śmiać.
- I co? Zabijesz mnie Adam? - powiedziałem stanowczo. Stał bezruchu. Kopnąłem go w nogę wyciągając broń. Oto i tak zaczęła się strzelanina.
Jedyne o czym teraz myślałem to bronić..Amy.
___________________________________________
Hej hej! Tu Alex. Nie mogłam się powstrzymać więc macie!: )
Jak myślicie co będzie dalej?! KOMENTUJECIE CZY SIĘ PODOBA BO NIE WIEM CZY DALEJ PISAĆ
KOCHAM WAS. DO NIEDZIELI LUB PIĄTKU.
BUZIAKI:)/Alex.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)